środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 13: Nie wchodźcie na razie!

- Maćkowiak nie żyjesz. - Powiedziałam wkurzona, kiedy przede mną niczym grzyby po deszczu wyrośli Krzysiek i Iwona Ignaczakowie oraz Włodarczyk. 
- Co? Ja nic o tym nie wiedziałam! - Uniosła ręce w geście obronnym. 
- Takie kity wciskaj swojej siostrze, ale nie mi. - Warknęłam. - Super czyli po to tutaj jestem? - Spytałam.
- Musicie w końcu porozmawiać. I nie wciskaj mi kitu, że nie cieszysz się na jego widok, bo widzę, jak ci się oczy świecą. 
- Ja cię kiedyś zabije jak Boga kocham. - Jęknęłam. - Serio Kami nie mam ochoty na rozmowę, nie z nim. 
- Kiedyś musicie porozmawiać.
- Ale nie dzisiaj! - Powiedziałam. - Czekaj moment... On jest jedną z gwiazd na meczu gwiazd?! - niemalże krzyknęłam podczas czytania. 

     Spiorunowałam swoją przyjaciółkę takim wzrokiem, że gdyby mógł zabijać, to by już nie żyła. Pokręciłam głową z dezaprobatą i schowałam telefon do torby. 
No świetnie. Czyli czeka mnie rozmowa. 
Ciśnienie podskoczyło mi do dwustu. Nawet nie miałam jak zwiać, żeby mnie nie zauważyli, bo szłyśmy dosłownie zna przeciwka. Już czułam na sobie wzrok siatkarza. Jego mina była też bezcenna. 

- Stara ja nie dam rady. - Jęknęłam - W co ty mnie wkopałaś? 

Ta nie odpowiedziała, bo byłyśmy tylko parę kroków od nich. Przełknęłam głośno ślinę. Były siatkarz Skry patrzył na mnie, a ja spuściłam wzrok i patrzyłam na bruk. 

- Kamila. - Zaczął Włodarczyk. 
- Wojtek. - Odpowiedziała przyjaciółka. 

Widziałam jak po raz kolejny zmierzył ją od góry do dołu nieprzyjemnym wzrokiem. Szczerze można było się do tego przyzwyczaić. W końcu spojrzałam na niego i pana Ignaczaka. 

- Ktoś ci jajko rozbił na włosach?
- A tobie na twarzy? - Uniosła brew. 
- Sarkastyczna jak zawsze. - Powiedział z uznaniem.
- Szczera. - Uśmiechnęła się chytrze. 
- Włodi może przedstawisz nam młode panie? - Spytał Igła.
- To jest Kamila, a to... To jest Dominika.

    Kiedy usłyszałam, jak on wymawia moje imię, usłyszałam niemal ból w jego głosie. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. 

- Bardzo nam miło. - Podała nam ręce pani Iwona.
- Nam również. - Odpowiedziałam grzecznie i uścisnęłam jej dłoń. 
- Skąd Was tutaj przygnało? - Spytał Igła.
- Z Grudziądza. - Odpowiedziała Kamila z uśmiechem.
- A Dominika? - Spojrzał na mnie.
- Z Gdańska. 
- Dobra przestańcie robić przesłuchanie, dziewczyna się speszyła. - Zaśmiała się żona Ignaczaka. 

Uśmiechnęłam się delikatnie na to. Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. Moje spojrzenie niemal krzyczało RATUJ!  Teraz zaczęło do mnie docierać poczucie winy. 

- A może koleżanki się do nas przyłączą? - Spytała pani Ignaczak.
- Eeee, nie wiemy... Nie chcemy przeszkadzać i sprawiać problemu, proszę pani. - Uśmiechnęła się Kamila.
- Jaka pani? - Zaśmiała się. - Iwona. 
- Kamila.
- Dominika. - Podałyśmy sobie ręce.
- A po za tym to żaden problem, tylko przyjemność! Chodźcie. Pójdziemy coś zjeść. - Uśmiechnął się Igła. 

     Spojrzałyśmy na siebie wzrokiem o nie znowu jedzenie. Wszyscy się zaśmiali oprócz mnie i Włodarczyka. Zapowiadało się bardzo ciche i niezręczne popołudnie dla nas obojga. Pech tak chciał, że przemierzaliśmy uliczki Torunia, idąc obok siebie. Kamila bez problemu rozmawiała z Ignaczakami, a my milczeliśmy. 

- Dlaczego nie odbierałaś telefonów? Nie odpisywałaś na wiadomości? - Usłyszałam po chwili jego pytanie. 
- Bo nie mogłam rozmawiać. - Odparłam po chwili zastanowienia. 
- Przez dwa tygodnie? Dominika co się dzieje? Tylko nie mów mi, że nic, bo w ten kit drugi raz nie uwierzę. 
- Próbowałam zaliczyć rok, żeby przejść do następnej klasy. Jestem zawalona nauką. 
- Jasne... Niech ci będzie. Nie chcesz, nie mów. 
- Wojtek. - Jęknęłam.
- Dobrze wiem, że chodzi o coś jeszcze, nie tylko o naukę. Domcia... - Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. 

Wzięłam głęboki oddech. Nie mogłam mu powiedzieć, bo by się wydało, że faktycznie coś do niego czułam. Przemilczałam to. Spojrzałam przed siebie. Poszliśmy do jakiejś restauracji. Z racji tego, że z Kamilą obżarłyśmy się lodami u Lenkiewicza, wymigałyśmy się od jedzenia, tylko zamówiłyśmy napoje, co było nam bardziej potrzebne niż jedzenie tego dnia. Moje poczucie winy powoli sięgało zenitu. 

- Przepraszam, muszę do łazienki. - Powiedziałam w końcu i pognałam na koniec sali do toalety. 

Zamknęłam się w kabinie. Odgarnęłam włosy z czoła. Oczy zaszły mi łzami. Po paru minutach usłyszałam pukanie do drzwi. 

- Zajęte. - Powiedziałam, starając się brzmieć normalnie. 
- To ja. - Usłyszałam swoją przyjaciółkę. 

Otworzyłam po chwili drzwi. Było widać, że zalałam się łzami. Ta nic nie mówiła tylko mocno mnie przytuliła. 

- Hej... No już... - Szeptała.
- Ja nie mogę tam wyjść. Nie w takim stanie.  - Jęknęłam.  
- Wiem. Opłucz twarz zimną wodą. - Poradziła mi, a gdy to zrobiłam to kontynuowała. - Musisz z nim porozmawiać.
- Ja nie potrafię! Po za tym on chyba już nie chce ze mną rozmawiać. 
- Żebyś ty widziała jego wzrok jak szłaś do łazienki. - Zaśmiała się cicho. - Jeśli coś ci powiedział, to mu wygarnę. 
- Ale on nic nie zrobił tylko ja! To ja nie odbierałam tych pieprzonych telefonów, to ja nie odpisywałam na wiadomości! To moja wina rozumiesz?! A poczucie winy mnie kurwa zabija... - Wyszeptałam i przepłukałam ponownie twarz, a potem ją wytarłam. 
- Od razu lepiej wyglądasz. Trzymaj tu puder i się ogarnij. - Dała mi swoje kosmetyki i po chwili wyszła. 

Kiedy ja zakrywałam wszystkie ślady płaczu, a przynajmniej starałam się to zakryć, ktoś wpadł do łazienki.

- No już myślałem, że spierdzieliłaś przez okno. - Usłyszałam Włodarczyka.
- Aż takim tchórzem nie jestem. - Zaśmiałam się mimo woli.  
- Domcia jeśli chodzi o tamten pocałunek...
- Nic nie znaczył, to już wiem. - Znowu weszłam mu w słowo. 
- Daj mi dokończyć głupku. - Zaśmiał się pod nosem. 
- Śmieszy cię to? - Spytałam z powagą, bo wcale mi nie było do śmiechu. 
- Nie... - Automatycznie spoważniał. - Słuchaj nie dałaś mi wtedy dokończyć.
- Nie musiałeś. Wyraz srającego kota na pustyni mówił za ciebie wszystko.
- Czyli chodzi o ten pocałunek. - Stwierdził.  
- Wojtek... 
- Daj mi skończyć. Chciałem powiedzieć, że znaczył i to dużo... Myślisz, że gdyby to nic nie znaczył, to bym dzwonił i pisał do ciebie jak pojebany? - Spytał, uśmiechając się delikatnie.

CZY JA SIĘ WŁAŚNIE PRZESŁYSZAŁAM?!

Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Nie wiedziałam i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Chłopak patrzył na mnie dość niepewnie. 

- Domcia? - Spytał. 


     Uśmiechnęłam się szeroko, po czym podeszłam do niego i po prostu złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ten chłopak może tyle dla mnie znaczyć. A on już w ogóle sobie z tego sprawy nie zdawał. 
     Siatkarz położył dłoń na mojej szyi i objął mnie, tym samym przyciągając do siebie i pogłębiając pieszczotę. To było istne niebo. Wymienialiśmy pocałunki tak długo, dopóki nie zabrakło nam tchu.
      Oczywiście byłoby zbyt pięknie, gdyby nikt nam nie przerwał. Tym kimś był Krzysiek.

- Co wy ludzie zaginęliście w ak - przerwał swój monolog, kiedy zobaczył nas godzących się. - cji. -Dokończył po chwili. 

Szybko się od siebie oderwaliśmy i spojrzeliśmy na Ignaczaka. Ja jak to ja spaliłam buraka, bo jakżeby inaczej. 

- Krzysiu, nie masz za grosz wyczucia. - Zaśmiał się Wojtek. 
- To wy się tu... ten, a ja wpadnę później. - Zawtórował mu libero Asseco Resovii i wyszedł. 

Spojrzałam na Włodarczyka. Ten tylko wzruszył ramionami, ale cały czas się uśmiechał. 

- Nie wchodźcie na razie! Godzą się! - Usłyszeliśmy głośno mówiącego Igłę. 

Oboje parsknęliśmy potwornie głośnym śmiechem. Przytuliłam się do chłopaka, dalej się śmiejąc. Po chwili oboje wyszliśmy z łazienki z takimi bananami na ryju, jakbyśmy szóstkę w totka wygrali. Wszyscy się na nas patrzyli. Poczułam jak Wojtek splata mocno nasze dłonie. Kiedy na niego spojrzałam, ten puścił mi oczko. Zaśmiałam się pod nosem. 

- Co nas ominęło? - Spytał Włodarczyk, kiedy oboje usiedliśmy przy stole. 
- Jedzenie. - Zaśmiała się Iwona. 
- E czyli nic ciekawego. - Machnął na to ręką.

Spojrzałam na Kamilę. To ona go tam przysłała, wiedziałam to. Uśmiechnęłam się do niej. Wypiłam do końca swój napój.

- Powoli będziemy się tam zwijać, co? - Spytała Iwona.
- No trza by było. - Przyznał rację swojej żonie Igła.

     Gdy zapłaciliśmy za zamówione rzeczy, poszliśmy w stronę miejsca, gdzie miał się odbyć Mecz Gwiazd. Tym razem wszyscy rozmawialiśmy jak najęci. W tym czasie wyciągnęłyśmy od Iwony parę łatwych przepisów na zdrowe posiłki i ćwiczeń. Wszyscy dla jaj zaczęliśmy udawać typowych turystów i robiliśmy zdjęcia czemu popadnie. Włodi jak to Włodi strzelał milion seliafów z selfie sticka.

- Domcia. - Szturchnęła mnie przyjaciółka.
- Co? - Spytałam z uśmiechem.
- Jesteś zła?
- Nie. Teraz ci przyznaję, twój podstęp to był dobry pomysł.
- No widzisz. - Zaśmiała się.
- Co tam tak gadacie? - Spytał Wojtek.
- Obgadujemy Cię, - Pokazałam mu język.
- Rozumiem, że w samych superlatywach?
- Ta. - Zaśmiała się Kamcia, a ja razem z nią.
- Ooo widzę, że Cię to bawi, - Uniósł brew.
- I to jak.- Puściłam mu oczko.
- Osz ty. - Powiedział i zaczął mnie łaskotać.

Zaczęłam się śmiać wniebogłosy i wiercić. To wyglądało lepiej jak taniec szamana. Ludzie patrzyli się na nas jak na ludzi specjalnej troski. Siatkarz nie miał dla mnie żadnej litości. Ignaczakowie i Kamila zamiast pomóc wyciągnęli telefony i zaczęli nagrywać. Ludzie mocno pomocni.

- Dobra już dość! - Jęknęłam
- Poddajesz się? - Spytał.
- Tak. - Mówiłam, śmiejąc się.
- Niech Ci będzie. - Poczułam jak składa pocałunek na moich włosach. - Przegrzewasz się.
- Żebyś ty się nie przegrzał. - Uniosłam głowę.
- No już już. - Zaśmiał się i skradł mi szybko buziaka. - Ja się zdążę przegrzać podczas gry.
- To wiemy. - Poklepałam go po ramieniu. 

Kiedy doszliśmy do boiska, uzgodniliśmy, że ja i Kamila będziemy siedziały na trybunach. Usiadłyśmy sobie w drugim rzędzie mniej więcej po środku. Obserwowałyśmy jak jeszcze młodzicy dokańczali mecz. 

- Co tak myślisz? - Spytała.
- A nic. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Tak sobie.
- Martwisz się?
- Teraz jedynie egzaminami. Potem już z górki i wakacje. Tyle wygrać. - Spojrzałam na nią.
- Ooo patrz, gwiazdy wychodzą. - Zaśmiała się.

     Kiedy wyszli się rozgrzać dosłownie trzy czwarte tłumu zaczęło robić zdjęcia i kręcić filmiki. W końcu animator zaczął przedstawiać siatkarzy. W jednej drużynie byli Dominik Witczak z Grześkiem Boćkiem, a w drugiej Igła i Włodi.  Dla jaj Ignaczakowi podstawili leżaczek, żeby sobie usiadł. Potem powiedział kilka słów na temat tej imprezy i po kilku minutach rozpoczęła się gra.
     Oczywiście była to plażówka na wesoło. W pewnym momencie Bociek zniósł sędzinę z podestu i się zamienił z nią miejscami. Tam była taka rotacja składem, tyle humoru, że po prostu publika płakała ze śmiechu ze mną i Kamilą na czele. Najlepsze były sytuacje kiedy Wojtek oblewał nieprzyjemnym wzrokiem moją przyjaciółkę, a do mnie się szczerzył jak głupi do sera. Widząc to, po prostu zaczęłam się śmiać. Po nieco ponad godzinie mecz zakończył się zwycięstwem pomarańczowych czyli Wojtka i Krzyśka. Dzieciaki i wszyscy chętni mieli też okazję do wykazania się na piasku, grając właśnie z nimi.
    Po zabawach na piasku wszyscy kibice zebrali się wokół barierek na czele z nami. Co znaczyło jedno. Wszyscy chcieli zdjęcia i autografy. Na nasze nieszczęście stałyśmy obok dwóch napalonych hotek.

- Na pewno nas zapamięta, byłyśmy z tego całego tłumu najlepsze. - Odezwała się jedna.
- No pewnie! I do tego najładniejsze. W porównaniu z całą resztą. Błagam cię. - Prychnęła druga.
- O Jezu Włodarczyk do nas idzie! Jak wyglądam? Nie mogę wyjść jak idiotka przy nim!
- A ja? Kurcze musimy mieć dobrą bajerę. - Mówiła podniecona.

Spojrzałam na Kamilę z uniesioną brwią niczym Uriarte. Ta ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Kiedy już był przy barierkach, spytał:

- Jak się podobało?
- Byłeś najlepszy! Z Tobą grać to jak wygrać życie! - pisnęła, jedna z nich, a ja się zaczęłam śmiać, bo to było do nas.

Włodarczyk patrzył taki nieco zdezorientowany na mnie i na Kamilę. Wzruszyłam bezradnie ramionami, bo dwie panienki dosłownie okupowały go słownie, mało co tam nie sikały.

- Weź go ratuj Szafraniec, bo psychicznie się załamie. - Szturchnęła mnie Kamila.
- Jo. - Odpowiedziałam. - Hej słoneczko. - Wyszczerzyłam do niego ząbki.
- Hej. - Od razu się od nich oddalił jak oparzony i podszedł do nas, po czym delikatnie mnie pocałował. - Dziękuję za ratunek. - Szepnął mi w usta.
- Nie ma za co. - Zaśmiałam się cicho.


Gdy zobaczyłam minę tych dwóch dziewczyn, prawie tam umarłam. Prawie musiały zbierać szczękę z podłogi.


- To ponowię pytanie. Jak się podobał mecz? - Zaśmiał się.
- Śmieszny. Z Kamilą płakałyśmy ze śmiechu. - Odpowiedziałam. - Zupełnie jak teraz.
- To nie było śmieszne. - Jęknął.
- Było. - Poparła mnie przyjaciółka z uśmiechem.
- Dużo wam zostało czasu? - Spytał.
- No z jakieś dwie godzinki mamy do pociągu, a co?
- Bo zaraz mamy krótką  konferencję w Dworze Artusa.
- Nie mamy wejściówek. Dzwoniłam do radia przez tydzień i nikt nie odbierał, a wczoraj gdy łaskawie odebrali powiedzieli, że już ich nie ma. - Mruknęła Kamila. - Więc lipa.
- Serio... Czy odbieranie telefonów, aż tak boli?
- Jak widać.
- To zajmie gdzieś tak z pół godziny, poczekacie?
- Jasne. Poszwendamy się po Starówce czy coś. - Uśmiechnęłam się. - No już uciekaj, kibice się niecierpliwią. - Uśmiechnęłam się do niego.
- No dobra. Tylko się nie zgubcie. - Cmoknął mnie w policzek na pożegnanie i poszedł.

Z uśmiechem odsunęłyśmy się od barierek. Widziałam jak te dziewczyny próbowały zabić mnie wzrokiem. W końcu udało nam się wydostać z tego tłumu, więc poszłyśmy w swoją stronę. Rozmawiałam z Kamilą o tej całej sytuacji. Było to dla nas śmieszne. Te pół godziny zleciało nam jak z bicza strzelił, więc pognałyśmy pod Dwór Artusa. Nie musiałyśmy długo czekać, bo dosłownie po paru sekundach zobaczyłyśmy Wojtka. 

- Ale żeś się zjarał. - Stwierdziłam po czerwonych jak rak ramionach i twarzy. 
- Zaczynam to odczuwać. - Zaśmiał się. 
- Chodźcie pójdziemy do drogerii po jakiś balsam czy coś, bo jutro nie będziesz w stanie żadnej koszulki założyć. - Powiedziałam i po chwili byliśmy w Rossmannie. 

Wzięłam balsam chłodzący po opalaniu i go kupiłam. Te zakupy zajęły nam dwie minuty. Po wyjściu od razu postanowiłam mu pomóc. 

- Dobra dawaj te ramiona, bo juto będziesz stękał z bólu. - Zaśmiałam się. 
- Twój nos. - Pokazał mi język. 
- Serioo? - Jęknęłam i szybko przejrzałam się w lusterku. - Niech to szlag. - Mruknęłam.
- Dwa Rudolfy się dobrały. - Moja przyjaciółka zaczęła się śmiać. 
- Dobra dawaj ten balsam, bo zaczynam coraz bardziej to odczuwać. 
- Już. - Z trudem powstrzymywałam śmiech.

Otworzyłam balsam i po chwili nasmarowałam jego ramiona. Chłopak musiał niemalże kucnąć, bo był żyrafą. Ja zaś nasmarowałam sobie nos i całą twarz, Kamila zrobiła to samo. Potem zrobiliśmy sobie spacer po Toruniu. 

- Dobra my będziemy uciekać, bo pociąg zaraz nam ucieknie. - Stwierdziłam, po tym jak spojrzałam na zegarek w telefonie.
- To może ja was odprowadzę, co? 
- A sam się nie zgubisz w drodze powrotnej? - Spytałam.
- Proszę Cię, ja? - Posłał mi znowu swój uśmiech. 
- No spoko. - Zaśmiałam się. 

Poszliśmy na stację Toruń Wschodni, bo było o wiele bliżej niż do Głównego. Podczas drogi siatkarz splótł mocno nasze palce. Spojrzałam na niego z uśmiechem. Kiedy dotarliśmy na peron, Włodarczyk od razu wyciągnął telefon i zrobiliśmy sobie grupowego selfiaka, a potem tylko ja z nim i to jeszcze jak całował mnie w czubek głowy. 

- Nasz pociąg jedzie. - Odezwała się Kamila.
- No dobra dziewczyny macie na siebie uważać. 
- Spoko, jak przyjedziemy to będzie jeszcze widno. - Zaśmiałam się.
- Ale i tak. - Powiedział z uśmiechem. - Jak tylko wrócę do Polski, to cię odwiedzę.
- Tylko, żebyś nie trafił na dzień egzaminu. 
- A kiedy masz? 
- 24 czerwca. 
- To po egzaminie. - Cmoknął mnie w czoło. - Dobra, to uciekajcie i napiszcie, czy dojechałyście.
- Jasne. - Uśmiechnęłam się. 
- A i Kamcia. 
- Co? 
- Nie odbieraj telefonu jak jesteś najebana, obie. - Parsknął śmiechem.
- Co? - Spojrzałam na przyjaciółkę nieco zdezorientowana. 
- Nie pamiętacie? 
- No chyba coś mi umknęło. - Zaczęłam się śmiać. - Boże co za wstyd. 
- No już. Lećcie. - Pogonił nas bo drzwi akurat się otworzyły. 

Kiedy wyruszyłyśmy w ich stronę, wróciłam się szybko i pocałowałam na pożegnanie. 

- Dobra teraz możesz iść. - Zaśmiał się chłopak i pomachał na pożegnanie, kiedy już wsiadłyśmy do pociągu. 

Szczerze miałam ochotę zabić Maćkowiak za to, że mi w ogóle nie powiedziała, ale gdyby to zrobiła, to nic z tych rzeczy się by nie wydarzyło i za to byłam jej wdzięczna. 

____________________________________________________________

Witam Was ponownie :)
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i liczę na wasze opinie.
Z racji tego, że już jutro Wigilia, chcę życzyć Wam Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku i podziękować za niesamowity prezent w postaci 12000 wyświetleń! :)
Do zobaczenia wkrótce! :)

środa, 9 grudnia 2015

Rozdział 12: Maćkowiak nie żyjesz

   
Na początek chciałam się przywitać :D 
Tutaj łapcie kolejny rozdział, który mam nadzieję, że się spodoba ;)
Chcę podziękować za ponad 10800 wyświetleń! To jest obłęd! <3
Życzę miłego czytania i do następnego! 
P.S. Komentarze są bardzo motywujące, więc dajcie znać, co sądzicie :)

___________________________________________________________


      Po rozmowie z rodzicami ustaliliśmy, że wracam z Grudziądza w poniedziałek, czyli ten dzień mam wolny od szkoły. Zaskoczyło mnie to, ponieważ zawsze byli dość sceptyczni na moje opuszczanie szkoły, no chyba że to była ostateczność.
     W szkole zaliczyłam bez problemu te sprawdziany, co mi zapowiedzieli, po czym pojechałam szybko do domu. Spakowana byłam już od wczoraj, więc o to nie musiałam się już martwić.

- O fajnie, że jesteś, zjesz obiad i możemy jechać. - Przywitała mnie takimi słowami mama.
-  No fajnie. - Uśmiechnęłam się i poszłam szybko się odświeżyć.

Po wszystkich potrzebnych i wykonanych czynnościach poszłam do kuchni zjeść obiad, jak mama prosiła.

- Dopakowałam ci jeszcze parę rzeczy, bo znając ciebie i Kamilę to gdzieś jeszcze pewnie do klubu dzisiaj pójdziecie.
- Prawdopodobnie, ale pisała mi, że w Grudziądzu leje i jest burza, więc prędzej kupimy sobie coś w sklepie i będziemy oglądały filmy. Ale dzięki. - Uśmiechnęłam się.
- Ale masz dobry humor.
- Mamo nie widziałam się z nią ponad miesiąc, mamy sporo do nadrobienia.
- Ale już się tak nie stresujesz?
- Nie no co ty. Teraz to jadę jak do rodziny. - Zaśmiałam się i dokończyłam jedzenie zupy.

Szybko po sobie posprzątałam. Dopakowałam jeszcze ładowarkę i parę kosmetyków, po czym po prostu zapięłam walizkę.

- Zdajesz sobie sprawę, że jedziesz tylko na trzy dni? - Zaśmiał się tata, widząc, że ledwo mi się to udało.
- Ale wiesz, trzeba mieć wybór, a po za tym to są same niezbędne rzeczy. - Zawtórowałam mu.
- Jasne, jasne. Ciekawe co by było, gdybyś gdzieś jechała na dłużej niż tydzień.
- Pewnie dwie walizki to by było za mało. - Stwierdziłam non stop się uśmiechając.
- Oj Domcia, co my z tobą mamy. - Westchnął i poszedł sobie.

Pokręciłam głową z dezaprobatą, dalej się śmiejąc pod nosem. Zaniosłam walizkę do przedpokoju. Obejrzałam i obróciłam się w lustrze.

- No już. Dobrze wyglądasz. - Usłyszałam, jak mama się ze mnie śmieje.
- Widzę, że masz ze mnie niezły ubaw.
- No jak zawsze. - Poklepała mnie po ramieniu.
- Z dopiskiem kochająca mama. - Mruknęłam pod nosem.
- Słyszałam! - Krzyknęła z łazienki.

      Tata słysząc naszą wymianę zdań zaczął się śmiać. Zaniósł po chwili moją walizkę do samochodu. Zarzuciłam na siebie swoją skórzaną skórę. Co z tego, że był już czerwiec, jak wcale nie było ciepło. Po paru minutach siedziałam z tyłu w samochodzie. Z racji tego, że tata dużo jeździł i znał te drogi na wylot, nie potrzebował nawigacji, tylko jechał sobie od tak.  Po dwóch godzinach wysłałam Kamili esemesa, że jestem na moście i spotykamy się pod Makiem jak zawsze.

- Jezu w końcu. - Szepnęłam podekscytowana.
- Tylko wiesz, Domcia.
- Tak wiem, mamo. Mam być grzeczna, pilnować porządku i w ogóle. - Zaśmiałam się.

Kiedy zaparkowaliśmy na parkingu pod McDonald'sem, od razu wysiadłam, bo widziałam swoją przyjaciółkę. Podbiegłam do niej.

- Hej! - Pisnęłam i mocno się przytuliłyśmy.
- No siema. - Zaśmiała się. - Dzień dobry! - Przywitała się z moimi rodzicami.
- Dzień dobry. - Odpowiedzieli chórkiem.
- Dzień dobry. - Przywitałam się z mamą Kamili.
- Cześć Domcia! - Uśmiechnęła się.

I to był ten moment, kiedy nasi rodzice się poznali. W czasie kiedy oni sobie ucinali miłą pogawędkę, ja wzięłam swoją walizkę.

- Długo jechaliście,
- Rodzice postanowili, że pojadą sobie starą jedynką, czyli przez Tczew i inne zadupia. A tam non stop ruch wahadłowy, bo remonty. Normalnie myślałam, że korzenie zapuszczę. - Mruknęłam. - Ale jestem, przybyłam.
- Haha i to w wyśmienitym humorze.
- No a jak! - Powiedziałam z entuzjazmem. - Ale ty coś niekoniecznie.
- Czy ty widzisz, co ja mam na głowie?
- Byłaś u fryzjera. To wiem.
- Mam kurwa blond tęcze na głowie. - Mruknęła niezadowolona.
- Pokaż to. - Powiedziałam i obróciłam dziewczynę tyłem.
- Widzisz?
- No najlepiej nie jest, ale może jak umyjesz głowę, to się kolor wyrówna.
- Jo. Chuja, nic się nie wyrówna.
 - Spokojnie. Zobaczymy. - Uspokajałam ją.

Po chwile pożegnałyśmy się z moimi rodzicami i pojechałyśmy jeszcze do Intermarche po zakupy, a potem do domu.

- No dzisiaj z Coola chyba nici.
- No lipna pogoda jest. - Przytaknęłam. - Ale mamy prowiant, więc spoko. - Zaśmiałam się.
- Joo znowu noc z horrorami.
- Niedługo nam się filmy skończą. - Powiedziałam.

Wzięłyśmy sobie z kuchni szklanki, zrobiłyśmy drinki, a potem poszłyśmy do Kamili pokoju. Włączyłyśmy sobie horror. Nie urwał dupy, że tak powiem, bo chyba wszystkie możliwe już miałyśmy obejrzane i byłyśmy dość wybredne w tej kategorii. Gadałyśmy długo. Bardzo długo. Zdążyłyśmy we dwie całą połówkę wypić. Było wesoło.

- A coś się odzywał? - Spytała w końcu.

Pokazałam jej swój telefon. Ta zaczęła przeglądać połączenia i wiadomości. Wybałuszyła oczy.

- No powiem ci, dobija się.
- Ja nie potrafię z nim rozmawiać. Boję się. - Szepnęłam.
- Przecież on cię nie zje.
- Kami... Po prostu nie chcę sobie robić znowu nadziei, on mnie znowu pocałuje i co? Znowu nie będzie nic znaczyło?
- A powiedział Ci to wprost?
- Doskonale wyczytałam to z jego wyrazu twarzy. Jego zmieszanie i zakłopotanie było wręcz wymalowane. - Mruknęłam i wypiłam do końca swojego drinka.

W pewnym momencie Kamila odebrała telefon.

- Halooo? - Spytała i wzięła na głośnomówiący
- Domcia? - Usłyszałam męski głos
- Nieee. - Zaczęła się śmiać.
- Jesteś najebana...
- Ale o czym ty mówisz? Ja najebana? - mówiła dość pokracznie.
- Domcia nie rób sobie jaj.
- Ale to nie Domcia, cukiereczku. - Mruknęła i zaczęła czkać.
- A kto mówi!? Halo?!
- Kamiiila. - Zaczęła się śmiać, a ja razem z nią.
- Domcia jest tymczasowo niedostępna. - Mruknęłam. - Adios amigos. - Dodałam i się położyłam.

Kamila się rozłączyła po chwili. Obie zaczęłyśmy się śmiać. Nie minęło pięć minut i zaczął dzwonić telefon kolejny raz. Ale tym razem nie mój, tylko przyjaciółki.

- Halo? - Usłyszałam ponownie blondynkę.
- No siema Kamcia, co się tam dzieje? - Usłyszałam i rozpoznałam głos młodego Piechockiego.
- Nic, a co ma się dziać? - Zaczęła się chichrać.
- Włodarczyk do mnie pisze i wydzwania zdenerwowany, spanikowany, że jakaś gruba libacja, wszyscy najebani, że odebrała jakaś dziewczyna, też najebana...
- Kacperku, co jak co, ale ja najebana nie. - Zaczkała. - Nie jestem.
- Oj jesteś i to dość solidnie... - Zaczął się śmiać.
- Nie prawda! - Oburzyła się. - Tylko delikatnie wstawiona.
- A co z Dominiką pijecie?
- Dominika żywa i obecna! - Podniosłam się i zaczęłam śmiać.
- Na to już mi nie musisz odpowiadać. - Sam zaczął się z nas śmiać. - Dobra to mu powiem, że fałszywy alarm. Trzymaj się.
- No. Pa. - Rozłączyła się i odłożyła telefon.

Zasalutowałam i poszłam spać.
     Gdy rano się obudziłyśmy (czyli o 13:00), było źle. Ale wstałyśmy.

- Osz ty w mordę. - Jęknęłam i się podniosłam.
- Stara ja więcej wódki nie tykam. - Mruknęła Kamila.
- Mówisz? - Spytałam i przetarłam twarz.
- Dobrze, że dzisiaj tego nie zrobiłyśmy, bo do Torunia nie wiem jak byśmy się doczłapały. - Zaśmiała się.

Gdzieś koło popołudnia dopiero poszłyśmy sobie na miasto połazić i się dotlenić, żeby się lepiej poczuć. Przy okazji kupiłyśmy na jutro bilety na pociąg. Wróciłyśmy do domu, to akurat Kamili mama wróciła też.

- Dzień dobry. - Powiedziałam.
- Cześć dziewczyny. W sam raz na obiad.
- O super! - Uśmiechnęła się przyjaciółka.

Po konsumpcji posiłku postanowiłyśmy, że będziemy gniły do końca dnia, bo nic nam się nie chciało. I tak się stało.

*

Niedziela. Nie dość, że wolny dzień, to jeszcze czekała nas wycieczka do Torunia, a dokładniej na Plażę Gotyku. Wstałyśmy sobie gdzieś o ósmej rano. Na spokojnie się ogarnęłyśmy, zjadłyśmy śniadanie, zrobiłyśmy porządek w jej pokoju.

- Gotowa? - Spytała Kamila.
- Już chwilę, tylko rzęsy dokończę malować i możemy iść. - Odpowiedziałam.

Kiedy skończyłam malowanie, wzięłam swoją torbę i poszłyśmy na pociąg. Pogoda w Grudziądzu była trochę nieciekawa, ale miałam nadzieję, że w Toruniu będzie lepiej. I tak się stało! Kiedy tylko wysiadłyśmy, poczułyśmy to ciepło. Ten gorąc! Zrobiłyśmy już na samym wstępie dużo snapów i zdjęć. Tak. Typowe turystki. Włączyłyśmy sobie mapę, żeby wiedzieć, jak na Stare Miasto dojść. Droga na szczęście skomplikowana nie była. 

- Dobra tara idziemy do biedry, bo mam Saharę w pysku. - Jęknęła przyjaciółka.
- Spoko, bo ja też zaczynam to odczuwać. 

O dziwo na Starówce były same drogerie, bary szybkiej obsługi i cała masa sklepów. Po chwili w supermarkecie kupiłyśmy to, co chciałyśmy i poszłyśmy dalej. Pochodziłyśmy sobie dość długo. Kiedy znalazłyśmy miejsce, gdzie wszystko miało się odbyć, posiedziałyśmy sobie chwilę na krzesełkach i pooglądałyśmy, jak młodzi grają w plażówkę. 

- Ty. Do meczu zostały jeszcze z dwie godziny. Idziemy się przejść? - Spytałam.
- Jasne. Tylko jakoś w miarę prosto, żebyśmy się nie zgubiły. 
- Nie no spoko. Damy radę. - Uśmiechnęłam się, po czym obie wstałyśmy i poszłyśmy. 

Postanowiłyśmy pójść do Lenkiewicza. Słyszałyśmy opinie, że są tam najlepsze lody w calusieńkim Toruniu. I tak było. Na początku nam się wydawało, że 3 złote za kulkę to zdzierstwo, ale kiedy zobaczyłyśmy jakiego rozmiaru są te kulki, to wysiadłyśmy. Porcje były tak wielkie, że ledwo to zjadłyśmy. 

- Wiesz co? Ja chyba do końca dnia nic nie zjem. - Zaśmiałam się.
- Ja też nie. Jezu, ale to były wielkie porcje.
- No. Zajebiście wielkie. - Przyznałam.
- Idziemy dalej? - Spytała.
-Jo. 

Po paru minutach ponownie byłyśmy w drodze na główną uliczkę. W pewnym momencie trochę zamuliłam i zaczęłam czegoś szukać namiętnie w internecie. 

- Domcia... - Zaczęła Kamila, a ja nic. - Dominika... - Szturchnęła mnie, a ja dalej muliłam w swoim świecie. - SZAFRANIEC! - Wydarła się w końcu.
- CO?! - Spytałam zdezorientowana i spojrzałam na nią.
- Twój mąż idzie. 
- Co? - Spojrzałam na nią taka otępiała. 
- Patrz. - Pokazała brodą przed siebie.

Spojrzałam tam, gdzie ona i zamurowało mnie całkowicie. 

- Maćkowiak nie żyjesz. - Powiedziałam wkurzona. 

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 11: Oddam mu te kluczyki i będzie po sprawie

    Witam Was ponownie! :D 
Na szczęście blogger się na mnie już nie gniewa i mogłam napisać kolejny rozdział haha :)
Dziękuję wam za 9800 wyświetleń! Nie spodziewałam się takiego wyniku na tym blogu! 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i do następnego :)
____________________________________________________________

 Przez całą podróż do domu myślałam tylko o tym, co się wydarzyło na peronie. Byłam trochę jak w amoku. Nie ogarniałam za bardzo,co się dzieję. Jak się mogłam spodziewać, kiedy tylko przekroczyłam próg domu, a była to prawie 2:30, mama stała przed drzwiami.
No to po mnie. 


- No... Wpadłaś kochanieńka. Tak długo mecz na pewno nie trwał, tym bardziej, że Polska wygrała 3:0. - Powiedziała dość zdenerwowana.

- Mamo... - Jęknęłam. - No bo kolegę spotkałam...
- Nie interesuje mnie to! Miałaś zadzwonić po tym, jak się skończy mecz! Z ojcem od zmysłów odchodziliśmy! Gdzieś ty się szlajała?!
- Byłam w Sopocie... - Mruknęłam i podrapałam się po głowie.
- W SOPOCIE?! No świetnie...
- Mamo możemy porozmawiać o tym rano? - Spytałam, bo byłam wykończona.
- O możemy i porozmawiamy. Póki co masz szlaban na wyjścia z przyjaciółmi.
- Ale mamo!
- Nie ma! Już pomijając wszystkie mecze... Widziałaś swoje oceny?! Jak ty chcesz zdać egzamin zawodowy?! -  Wydarła się.

    Coś czułam, że miarka się przebrała. Zamilkłam i poszłam do swojego pokoju. Po części miała racje, Moje oceny to nie jest szczyt marzeń. Przebrałam się w piżamę. Już nawet nie zmywałam makijażu, tylko poszłam spać. Wiedziałam, że rano też nie będzie tak miło.

*

     Tak jak się spodziewałam rano nie było kolorowo. O dyskusji z moją mamą nawet nie było mowy. Wiedziałam, że mam przekichane. Zbudziłam się o siódmej. Nie próbowałam wszczynać dyskusji o nie pójściu na dwie pierwsze lekcje, bo dopiero by mi się oberwało. 
Byłam lekko mówiąc nie do życia. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, przeżegnałam się. No tak nie zmyłam makijażu. Dokładnie umyłam twarz i poszłam do kuchni. Mama też była tego dnia w domu. 

- Dzisiaj po szkole wracasz prosto do domu. - Powiedziała na wstępie. 
- Wrócę parę minut później, bo muszę koledze kluczyki od samochodu oddać. - Odparłam. 
- Ukradłaś mu kluczyki do auta?! 
- Nie! Debil chciał jechać po trzech piwach, to powiedziałam, że nie ma mowy i mu je zabrałam i dzisiaj mu je oddam. Jezu nie spodziewałam się, że uważasz mnie również za złodziejkę. - Warknęłam i poszłam się ogarniać. 
- Co to za kolega? - Poszła za mną. 
- Wojtek... Nie znasz. 
- No i pewnie nie poznam. Dziecko co ty wyprawiasz ze swoim życiem? 
- Jezu oddam mu te kluczyki i będzie po sprawie! Co ty masz znowu za problem?! To jest moje życie i moja sprawa co z nim robię! 
- Dopóki mieszkasz pod moim i ojca dachem, to liczysz się z naszym zdaniem! 
- Mogę się z nim liczyć, ale nie będziecie podejmowali za mnie żadnej decyzji! 
- Jeszcze się okaże. Jak ci nie pasuje to się wyprowadź.
- Czekam tylko na moment aż skończę szkołę. Wiesz już nie mogę się doczekać. - Odparłam sarkastycznie. 

Ubrałam się i delikatnie umalowałam, spakowałam się do szkoły, wzięłam kurtkę i wyszłam. Szczerze już miałam tego wszystkiego dość. Usłyszałam swój telefon.

- Halo?! - Warknęłam. 
- Zapomniałaś kanapek.
- Kupię sobie w szkole. - Powiedziałam i się rozłączyłam. 

     Ten dzień w żadnym wypadku nie zapowiadał się dobrze. W szkole za to trochę się odprężyłam. Mimo niezapowiedzianego sprawdzianu z matmy, jakoś udało mi się dostać z niego 4-, co było dla mnie dość wielkim cudem.   

- A ty co taka nie w sosie? - Usłyszałam Natalię. 
- Pokłóciłam się z mamą. Norma. - Mruknęłam bez entuzjazmu.
- A mecz jak? 
- Mecz był zajebisty! Polacy wygrali, więc jeszcze lepiej. - Zaczęłyśmy rozmawiać. 

Ta wiedziała, jak odwrócić moją uwagę. Mimo że nie za bardzo interesowała się siatkówką, wypytywała o każdy szczegół. Cieszyła się po prostu razem ze mną, że udało mi się spełnić swoje marzenie.

- A słuchaj pojedziesz ze mną po szkole do Bałtyckiej? Muszę sobie jakąś sukienkę ogarnąć. 
- Eee. Po szkole nie mogę, bo jadę pod Ergo znowu, bo muszę koledze kluczyki oddać...
- Koledze? - Uniosła brew. - Dobra Szafraniec nie kituj mi tu, widzę ten uśmiech,. 
- To tylko kolega! - Zaśmiałam się głośno.
- Jasne, jasne. Chodzi o Wojtka? 
- A ty skąd wiesz?!
- Instagram kochana. 
- No dobra masz mnie. - Mruknęłam i zaczęłam jej opowiadać całą historię. 

Zaczęła się ze mnie śmiać po chwili.

- Co? 
- Serio podpieprzyłaś mu kluczyki? 
- Nie podpieprzyłam, bo on o tym wie. Po prostu nie pozwoliłam mu na prowadzenie auta po alkoholu. 
- Doma jaka bohaterka.
- Ktoś z tej dwójki musiał myśleć. - Zaśmiałam się. - Po szkole jadę mu je oddać. 
- A co na to twoja mama? 
- Stwierdziła, że jestem głupia, nieodpowiedzialna i w ogóle... Dobra ja wiem, że moje oceny to nie są same szóstki i piątki, no ale bez przesady, tak? Zdam na luzie, zawodowe też, więc nie wiem po co ta sieje taką panikę. 
- A o której byłaś w domu? 
- Około 2:30... 
- Coś ty tyle robiła?! - Spytała zdziwiona. - A dobra... Wojtek... I nie poruszał tematu? 
- Nie musiał. Na pożegnanie mnie pocałował. Ale wątpię, że to coś w ogóle znaczyło. Przecież to siatkarz. Gdzie ja i on...
- Przestań pierdolić takie głupoty. Nie zrobiłby tego bez powodu. 
- No niby. Ale nie zdziwię się, jak po dzisiejszym spotkaniu kontakt się urwie. - Szepnęłam.
- Nie bądź taka pesymistyczna. 

     Dotrwałam do końca lekcji i pojechałam pod Ergo Arenę. Nie mogłam o tym myśleć. Przecież on takie jaj ja może mieć na pęczki. Dobra nie myśl o tym, pomyślałam i wsłuchałam się w muzykę lecącą ze słuchawek. Po 30 minutach byłam pod halą i czekałam na niego. 

- No jesteś w końcu. - Zaśmiałam się. 
- Sory, korki były. - Pocałował mnie w policzek. 
- Tu masz kluczyki. I błagam nigdy więcej takich posranych pomysłów. - Jęknęłam. 
- No spoko. - Posłał mi swój czarujący uśmiech. - Skusisz się na kawę? Albo obiad? 
- Nie tym razem niestety nie. Jestem uziemiona u muszę wracać do domu, bo nie dożyję jutra. - Mruknęłam. 
- Aż tak?
- Byłam o w pół do trzeciej w domu, czego ty oczekiwałeś? 
- I to przeze mnie... To chodź wezmę samochód i cię odwiozę, będzie szybciej. 
- Nieee. Muszę jeszcze do wujka podejść po jedną książkę. Innym razem. 
- Innego może nie być. - Zaczął mnie przekonywać.
- Jakoś z tym przeżyję. - Puściłam mu oczko. 
- Słuchaj, a wracając do wczorajszego.... dzisiejszego...
- To nic nie znaczyło, wiem. Spoko. - Weszłam mu w słowo. - Muszę iść. Trzymaj się. - Powiedziałam i poszłam w swoją stronę. 

     Czyli było tak jak myślałam. To absolutnie nic nie znaczyło. Na przystanek akurat podjechał autobus, więc na niego podbiegłam i pojechałam szybko do wujka, zabrałam co miałam do zabrania i pojechałam do domu. Siedziałam w autobusie zamyślona. W pewnym momencie usłyszałam swoją ukochaną piosenkę. Wzięłam głęboki oddech.
Szafraniec nie wyj, tylko nie wyj. To nic nie znaczyło, wiedziałaś o tym. Wmawiałam sobie, żeby się nie rozpłakać. Nie wiem czemu tak zareagowałam.
     Kiedy weszłam do domu, od razu poszłam do swojego pokoju i się w nim zamknęłam. Wyjęłam telefon z torby i od razu wybrałam numer swojej najlepszej przyjaciółki.

- Halo? - Usłyszałam po paru sygnałach.
- Wiesz co? Chyba potrzebuję przyjaciółki. - Powiedziałam łamiącym się głosem.
- Jezu, co się dzieje?
- Po meczu wczoraj się z nim widziałam... - Zaczęłam jej opowiadać.

Opowiedziałam swojej przyjaciółce od A do Z wszystko, co się wydarzyło. Łącznie z dzisiejszym. Na koniec chcąc nie chcąc uroniłam kilka łez. Z kilku nagle zrobiło się ich morze.

- No ej Domcia co ty... Nie płacz...
- Ja tego nawet nie kontroluję. - Wyszeptałam. - Po co ja głupia robiłam sobie nadzieję.
- A powiedział Ci to?
- Wyczytałam to między słowami i po jego wyrazie twarzy. - Podciągnęłam nosem.
- Jak ja go dopadnę... Niech tylko go spotkam na meczu jak Bełchatów będzie u nas...
- On odszedł ze Skry. - Oznajmiłam.
- CO?! Gdzie on gra?
- W Cuprum.
- Jeszcze lepiej. - Mruknęła. - Stara nie martw się. Nie masz czym. Pogadam jeszcze z Kacprem.
- Kręcisz z nim?
 - Tylko piszemy. - Zaśmiała się. - Ale przynajmniej nie jest taki gnojkowaty jak się wydawał.
- Dobrze, że chociaż tobie się układa. - Wyszeptałam.
- Dominika słoneczko, chodź do kuchni, musimy porozmawiać. - Wszedł nagle mój tata do pokoju.

Spojrzałam na niego. Byłam przecież cała zapuchnięta i zapłakana, więc nic dziwnego, że był zdziwiony.

- Zaraz. Rozmawiam przez telefon. - Odpowiedziałam spokojnie, wycierając policzki.
- Dobrze. - odparł i zamknął z powrotem drzwi. - Jest cała zapuchnięta i zapłakana... - Usłyszałam, jak mówił do mojej mamy.
- Muszę kończyć. Rodzice chcą ze mną porozmawiać.
- Jasne. Trzymaj się tam.
- Postaram się. - Wymusiłam uśmiech i się rozłączyłam.

Kiedy odsunęłam telefon od ucha, zobaczyłam, że mam wiadomość. Od Wojtka. Nie odczytałam jej. Odłożyłam telefon, wytarłam twarz i poszłam do kuchni, tak jak tata mnie prosił. Usiadłam na krześle przy stole.

- Dominika... - Zaczął tata.
- Wiem... To co zrobiłam było skandaliczne... Powinnam była chociaż zadzwonić... - Wyszeptałam ze skruchą. - Mama ma racje, jestem nieodpowiedzialna...
- Nie o to nam chodziło. - Zwrócił mi uwagę.
- Ktoś tu chyba coś przemyślał. - Szepnęła.
- Miałam na to cały dzień. - Odpowiedziałam. - Wiem jestem uziemiona pewnie do momentu aż nie poprawię ocen.
- To fakt, ale... - Próbowała dokończyć rodzicielka.
- Słońce co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś roztargniona, zamyślona, dzisiaj wróciłaś z płaczem do domu?
- Po prostu mam parę swoich, beznadziejnych jak na mój wiek problemów. To wszystko. - Odpowiedziałam.
- Skoro płaczesz, to nie jest dobrze.
- A czy ja kiedykolwiek powiedziałam, że jest? - Spytałam.
- To co się dzieje? - Spytała mama.
- Po prostu zrobiłam sobie fałszywą nadzieję, że ja i pewien ktoś... Że ten ktoś coś czuje, tak nie jest i tyle. - Powiedziałam z gulą w gardle.
- Co? - Usłyszałam tatę, bo chyba nie zrozumiał.
- Dominika ma złamane serce.
- Aż tak to nie. - Zaśmiałam się smutno. - Pozwolicie, że pójdę się trochę pouczyć... - Wstałam.
- Jest piątek. - Uniosła brew mama.
- I? Mam sporo rzeczy na poniedziałek. Im szybciej zacznę, tym szybciej się z tym uporam. - Stwierdziłam i poszłam do swojego pokoju.

Włączyłam komputer i odpaliłam swoją playlistę. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne mi materiały i zaczęłam robić notatki. Wolałam już się uczyć niż zaprzątać tym wszystkim swój umysł.

     Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam z nim pisać, nie odbierałam od niego telefonów, nie odpisywałam na żadne wiadomości, nawet te na instagramie. Starałam się jakoś to przeboleć, chociaż było ciężko.  Na szczęście Natalia i Kamila nie pozwoliły mi się załamać. Podnosiły mnie na duchu jak tyko mogły. 
     Rodzice w końcu dali mi trochę przestrzeni i przestali na mnie naciskać. Nie poruszali tematu wcale, jedynie nauki, co było do zniesienia. W tym czasie starałam skupić się na poprawieniu ocen i jak najlepszym przygotowaniu do egzaminów, bo były za niecałe trzy tygodnie. 

- W środę jest wywiadówka, żeby nie było, że nie mówiłam. - Powiedziałam, jak wróciłam do domu.
- O której? - Usłyszałam mamę.
- O 17, jak zawsze.
- A co w szkole?
- A nie najgorzej. - Podeszłam do salonu, kiedy zdjęłam kurtkę, buty i odstawiłam torbę. - Zapowiedzieli nam kolejny sprawdzian, ale materiał do zniesienia, czyli nie będzie tragedii.
- Serio wzięłaś się za naukę. - Zdziwiła się.
- Wiem, że w moim wykonaniu to cud, ale dam radę. - Uśmiechnęłam się.
- Wiem, że dasz. W końcu po kimś w tej rodzinie charakter musisz mieć. - Zaśmiała się.
- Telefon ci dzwoni.
- Co? - Spytałam. - A. Dobra. - Zaśmiałam się i poszłam zobaczyć, kto to.

Zaraz uśmiech zszedł mi z twarzy. Włodarczyk.  Nie odrzuciłam, ale po prostu nie odebrałam. Wróciłam do salonu.

- Kto to?
- Nikt... - Mruknęłam. - Słuchaj mamuś a mogę jechać do Kamili za tydzień w piątek?
- Na ile? - Spytała.
- Tak na weekend. Mamy parę spraw do obgadania, a po za tym w sierpniu jest Memoriał Wagnera w Toruniu i chciałybyśmy pojechać, a mam jeszcze resztę ze swojej wypłaty, to bym sama kupiła bilety i w ogóle.
- Pociągiem?
- No. A co to za problem? - Spytałam.
- Żaden. Może tata cię podwiezie?
- Jakby chciał i mógł to czemu nie. - Zaśmiałam się.
- Ale po szkole? - Upewniła się.
- No tak. W piątek mam dwa sprawdziany, więc muszę być i je zaliczyć i mieć święty spokój. Gdzieś tak koło 16 podejrzewam.
- To spokojnie tata cię zawiezie. Nie będziesz marnowała kasy na bilety wte i wewte. - Uśmiechnęła się.
- To spoko. - Poszłam do swojego pokoju.

Ubrałam się w swój ulubiony czarny dres i poszłam odrobić lekcje. Ostatnio tak się zmotywowałam do nauki, że mama się śmiała, że jej córki podmienili, a prawda była taka, że musiałam się czymś zająć, żeby o TYM nie myśleć. A przynosiło to dobre skutki w postaci coraz lepszych ocen.

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 10: Najlepszy dzień w moim życiu

     Od tej całej szopki w szpitalu już minęło trochę czasu. Z tego wszystkiego prawie zapomniałam o najważniejszej rzeczy w mojej życiu. O swoim pierwszym meczu reprezentacji Polski! Tak to się miało wydarzyć! Tego dnia wyczekiwałam najbardziej na świecie. Po tych wszystkich przygodach nie mogłam odpuścić tego meczu, tym bardziej, że miał być w Ergo Arenie. Kiedy kupiłam bilet, wpatrywałam się w niego prawie cały czas, bo nie dowierzałam, że to się faktycznie wydarzy! To było coś absolutnie nierealnego!
      Niestety na ten mecz szłam ze swoimi dwiema koleżankami, a nie z Kamilą, bo się okazało, że nie może. Oprócz tego małego mankamentu nic nie było w stanie popsuć mi tego dnia.

 - Dominika, słoneczko słuchaj. - Zaczęła moja mama.
- Słucham? - Podeszłam do salonu.
- Masz tam na siebie uważać to po pierwsze. Idiotów nie brakuje. Po drugie masz się pilnować.
- Mamo litości nie idę sama tylko z Suzy i Agatą, a po za tym to jest mecz, a nie Woodstock. - Stwierdziłam z uśmiechem. - Nic mi nie popsuje tego dnia. To jest spełnienie moich marzeń!
- Ja wiem, ale mimo wszystko zachowaj zdrowy umysł.
- Ta, bo na pewno ja idę tam się opić piwskiem i robić burdy pod bandami. - Zaśmiałam się i poszłam do swojego pokoju się ubrać.

     Uśmiech z mojej twarzy nie schodził od początku dnia. Przebrałam się w ciemne rurki i bluzkę w paski, na to założyłam swoją czarną skórzaną kurtkę, a na to założyłam biało-czerwony szalik. Potem poszłam nałożyć delikatny makijaż. Nie chciałam się jakoś mocno malować, bo wiedziałam, że na hali będzie ciepło i jakoś nie chciałam wyglądać jak miś panda po pierwszym secie.
     Kiedy stwierdziłam, że wszystko wygląda w miarę dobrze, spakowałam bilet na mecz, portfel z kartą miejską, pieniędzmi i dokumentami, szczotkę, perfum i wszystkie inne takie potrzebne dziewczynie rzeczy.

- Dobra, ja się będę powoli zwijała. - Stwierdziłam, kiedy zaczęłam ubierać buty.
- No dobrze. A ile mecz będzie trwał?
- Oj nie wiem, zależy.
- Od setów?
- Dokładnie. - Uśmiechnęłam się.

     Po kilku minutach wyruszyłam na przystanek. Ludzie się na mnie patrzyli nieco zdziwieni. No tak miałam szalik z Orzełkiem. Nie przejmowałam się tym. To był najważniejszy dzień w moim życiu. Nic mi nie przeszkadzało. No może to, że trochę było mi ciepło. Pisałam przez całą drogę z Kamilą. Miałam takie motylki w brzuchu. Tak nie mogłam doczekać się momentu, kiedy namalują mi na twarzy flagę Polski i wkroczenia do mojego drugiego domu. Wysłałam snapa na my story z szalikiem i dopiskiem "Ergo Areno nadchodzę!"
     W końcu, kiedy wysiadłam z tramwaju, ujrzałam swoje dwie koleżanki. Wymalowali nam twarze, oczywiście to by było zbyt piękne, żeby było za darmo. 5 złotych za to chcieli, ale jak szaleć to szaleć.

- Jezu nie mogę się doczekać! - Powiedziałam.
- Ja też! Nasz pierwszy mecz!
- Ale na pewno nie mamy jakiegoś złego miejsca? - Spytała Suzy.
- Mamy w sektorze przy boisku, jednym z najlepszych. - Uspokoiłam koleżankę.
- Ty się chociaż przygotowałaś, masz szalik, a my?
- Daj spokój, macie wielką flagę. - Zaśmiałam się.

     Poszłyśmy w wyśmienitych humorach na halę. Sprawdzili nam bilety i torby, po czym wyruszyłyśmy dalej. Nie było osoby, która by nie była wymalowana na biało-czerwono, albo nie miała jakiegoś akcentu. Marek Magiera  już powoli zaczynał zabawiać publiczność. Dość szybko znalazłyśmy swoje miejsca i usiadłyśmy. Mój snapchat był tak potwornie zaspamowany, że czasami współczułam tym, co będą to oglądać, a jeszcze nie zaczął się mecz. Chwilę później zaczęłyśmy śpiewać razem z resztą " Polska Biało-Czerwoni". Już wtedy wiedziałam, że następnego dnia nie będę wstanie się odezwać.
     Kiedy panu Magierze udało się rozgrzać publikę, Przywitaliśmy obie drużyny, czyli Polskę i Rosję. Chwilę po tym był czas na gwóźdź programu według mnie - na Mazurka Dąbrowskiego. Odśpiewany acapella przez całą Ergo Arenę sprawił, że miałam ciarki na całym ciele i łzy w oczach. Wkrótce trenerzy przedstawili wyjściowe szóstki.
      W składzie trenera Antigi nie zabrakło zaskoczenia - Mateusza Bieńka. Chłopak był debiutantem w reprezentacji. Ale wszedł w mecz z niezłym impetem. Już na samym początku zablokował Sawina, a chwilę później posłał efektownego asa. Dał tym samym naszym prowadzenie 6:2. Jednak naszą uwagę przykuł Bartek Kurek, który wrócił po roku do reprezentacji. Tym razem wcielił się w rolę atakującego. Jednak ataki to nie było coś co mu szło w tym meczu, za to zagrywka... posyłał takie bomby, jakby chciał rozstrzelać Rosjan w pojedynkę. Tym samym Kubiak i Mika popisywali się blokiem. W naszym zespole nie było absolutnie żadnego mankamentu. Na co Rosjanie nie zareagowali prawie wcale, szybko się zniechęcili, co dało Polakom wygraną 25:16.
     W drugim secie podobnie jak w pierwszym koncert świetnych zagrań Biało-Czerwonych trwał dalej. Sborna próbowała wszystkiego, ale graliśmy tak sprytnie. Tu chowaliśmy ręce, żeby nie było obcierki, odbieraliśmy każdą piłkę. Na pozycji libero Zati dawał też nieźle popalić. Był dosłownie wszędzie! Żadna piłka ze strony gości nie była dla naszych zaskoczeniem. Nie pomogła nawet rotacja składem. Woronkow zmienił rozgrywającego, potem rozpoczęła się roszada wśród atakujących, a jedyne co zdołali ugrać to punkt więcej na koniec seta.
      Po pierwszych akcjach trzeciej partii wydawało się, że trener Woronkow znalazł wreszcie skład zdolny przeciwstawić się Polakom. Z wyjściowej szóstki zostali tylko Andriej Aszczew i Biriukow. Nic z tego. Polacy bardzo dobrze zagrywali, co ustawiało grę. Łatwiej wtedy o skuteczny blok, w którym brylował Bieniek. Podbudowany skutecznymi akcjami tak się rozszalał, że 13. i 14. punkt zdobył serwami, a wcześniej popisał się bardzo trudnym atakiem, uderzając piłkę w przeciwną stronę od biegu. Kubiak blokował wyższego o 15 cm Pawła Moroza, a Marcin Możdżonek zdobył dla nas ostatni punkt i wygraliśmy 3:0 w całym meczu. MVP został oczywiście Mateusz Bieniek.
     Szybko zeszłyśmy z dziewczynami do barierek. Troszkę się nachodziłyśmy, ale w końcu udało nam się podejść do Zatiego.

- Hej Paweł można zdjęcie? - Spytałam z uśmiechem.
- Pewnie! - Wyszczerzył się i ustawił się ze mną do zdjęcia.

Po chwili miałam zdjęcie z polskim libero. Tak samo jak dziewczyny.

- Dzięki wielkie! - Powiedziałyśmy wszystkie chórkiem i poszłyśmy dalej.

     Jednak nic z tego całego "dalej" nie wypaliło, bo siatkarze byli tak okupowani przez kibiców, że nawet na centymetr nie dało się do nich przepchać. Postanowiłyśmy, że nie będziemy zachowywały jak jakieś napalone hotki i poszłyśmy. Szczerze i tak nie spodziewałam się, że dam radę z kimś z naszych zrobić zdjęcie, a tu zaskoczenie.
    Po wyjściu z hali rozeszłyśmy się w swoje strony. Od razu wstawiłam na instagrama zdjęcie z Zatim. Po chwili usłyszałam wołanie za sobą.

- Domcia!

Zdziwiona obróciłam się i ujrzałam Włodarczyka! Zamurowało mnie kompletnie, Stanęłam jak wryta.

- C... Co ty tu robisz? - Wykrztusiłam z siebie.
- Pomyślałem, że mecz to świetna okazja, żeby pogadać, ale niestety cię na trybunach nie wyczaiłem. - Zaśmiał się.
- Byłam w 105 sektorze. - Uśmiechnęłam się blado.

Nie wiedziałam, jak mam z nim rozmawiać. Minął ponad miesiąc odkąd się ostatni raz widzieliśmy i od tego co odwaliłam.

- Zły moment wybrałem? - Spytał.
- Nie, tylko... Zaskoczyłeś mnie trochę, wiesz?
- Inaczej byś się raczej ze mną nie spotkała, a insta i snapczat mi ułatwił trochę zadanie.
- Bo wiedziałeś, że będę. - Szepnęłam.

Błagam tylko nie poruszaj tego tematu, nie poruszaj tematu...

- Chciałabyś gdzieś iść? Na piwo czy coś? No dawaj, nie daj się prosić. - Posłał mi tym samym swój uśmiech i wygrał.

Zaśmiałam się pod nosem.

- No dobra, tylko wiesz... Ja jutro mam szkołę. - Oznajmiłam.
- Oj tam pierwsze dwie lekcje sobie odpuścisz.
- Włodarczyk... - Uniosłam brew.
- No co? - Zaśmiał się.

Pokręciłam głową, chichocząc pod nosem.

- Chodź zanim się rozmyślę. - Mruknęłam. - Kierunek Sopot czy jak?
- A ty co jasnowidz jesteś? Zawsze wszystko musisz wiedzieć? - Jęknął.
- Jesteś zbyt przewidywalny. - Stwierdziłam rozbawiona. - No chodź.
- Ja się tak nie bawię. - Mruknął, ale po chwili sam zaczął się śmiać.

     Objął mnie przyjaźnie po czym poszliśmy w stronę Sopotu. Zamiast się cieszyć, że go widzę, modliłam się o to, żeby nie poruszał tematu. Wtedy by się zrobiło niezręcznie już do końca. Poszliśmy ponownie na Molo.
Halo, chyba mam deja vu.

- Wolisz iść do baru, czy plenerek?
- Ja chyba raczej z tych co wolą w plenerze. - Zaśmiałam się.
- To spoko, to idziemy do sklepu.

Ciekawie się zapowiada, pomyślałam. Poszliśmy do pobliskiego spożywczaka i zaopatrzyliśmy się w piwa i przekąski.

- Serio? - Spojrzał w koszyk. - Tylko dwa?
- Czy ja wyglądam jak śmietnik twoim zdaniem? - Spytałam.
- Nie! Co ty. No w sumie trochę...
- Włodi jak Ci do dupy nakopię... - Uniosłam brew.
- No już już. Nie gotuj się tak. - Zaśmiał się przy czym mnie objął.
- Grabisz sobie. - Mruknęłam.

Oczywiście potem stoczyłam z nim batalię o to, czy będę sama za siebie płaciła czy nie. I oczywiście on musiał wygrać, bo jakżeby inaczej.

- Następnym razem nawet nie myśl, że będziesz płaciła za siebie.
- A to będzie jakiś następny raz? - Spytałam.
- No... A nie chcesz? - Spojrzał na mnie.
- No nie wiem, nie wiem... Zobaczymy. - Odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. 

- No weź nie rób mi tego.
- Ale czego? - Spojrzałam na niego.
- Zaraz cię wrzucę do morza. - Ostrzegł.
- Mam się Ciebie bać, czy co? - Zaśmiałam się.

Poszliśmy na plażę, jak ostatnim razem. Zdjęłam kurtkę i położyłam na piasku, a potem usiadłam. Po pierwszych obserwacjach stwierdziłam, że nie tylko my mieliśmy ochotę na piwko w plenerze.

- To... Masz zasłużony urlop. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A no mam i to w sumie od Bełchatowa to tak na dłużej...
- Co masz na myśli? Ty chyba nie... - Zaczęłam nieco zaskoczona.
- Tak... Przenoszę się do Lubina. - Wzruszył ramionami i otworzył jedno swoje piwo, a potem jedno moje i mi je podał.
- Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz w tym momencie. - Wypaliłam zszokowana.
- No nie... Mówię serio. - Zaśmiał się. - Od następnego sezonu gram w Lubinie.

Chłopak zauważył jaką miałam minę w tamtym momencie.

- Hej... Co się dzieje? - Zapytał.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś. - Szepnęłam i odgarnęłam włosy z czoła. - Ale skoro tak wybrałeś, to spoko. Najwyraźniej tam będzie Ci lepiej. - Dodałam i wzięłam sporego łyka piwa.
- Przynajmniej coś pogram. - Mruknął i zrobił to samo co ja.

Czyli moje plany o przyjeździe do Bełchatowa na mecz tak trochę szlag trafił, pomyślałam. Spojrzałam przed siebie.

- Domcia widzę, że coś jest nie tak...
- Jest okej, serio. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak... - Zaśmiałam się. - Spoko jest.
- Niech ci będzie. - Dał mi spokój. - To dawaj toast. Za wygrany mecz.
- Za spotkanie też. - stuknęłam w jego butelkę i wzięłam łyka.

Kiedy odbiegliśmy od tematy zmiany klubu, jakoś atmosfera zrobiła się lżejsza. Opowiadaliśmy sobie, co się zmieniło, różne żarty. Tematów nam nie brakowało.

- Wiesz jak twój wujek mnie nastraszył? - Mówił, śmiejąc się. - Serio jest policjantem?
- Tak. - Zawtórowałam mu.
- Co się wtedy wydarzyło?
- Zapomniałam portfela z domu i do tramwaju wsiedli kanarzy i od razu jeb! Bileciki do kontroli. I mi ciśnienie skoczyło, zestresowałam się no i mi się słabo zrobiło... A potem to już wiesz... Szpital.
- Jezu to jak ty na mecze chodzisz? - Zapytał.
- Do tego, że jesteście specjalistami od dramatów, zdążyłam się przyzwyczaić. - Poklepałam go po ramieniu. - To było życie na krawędzi.
- Tak trochę. - Zaśmiał się.

Nie zauważyłam nawet, że było już parę minut przed pierwszą w nocy. Kiedy spojrzałam na zegarek, zamarłam.

- O kurwa... Mama mnie zabije. - Jęknęłam i szybko zaczęłam się zbierać.
- Hej spokojnie. Mogę cię podrzucić.
- Nie będziesz prowadził. O nie. - Spiorunowałam go wzrokiem.
- Daj spokój nic mi nie będzie.
- Wojtek, serio chcesz jechać po trzech piwach? - Spytałam. - Zaraz ci kluczyki zabiorę i będzie po.
- No dawaj. - Zaśmiał się.

Zaczęliśmy się ganiać jak idioci po całej plaży. W końcu go dogoniłam i szybko z kieszeni wyjęłam kluczyki.

- To nie było takie trudne. - Pokazałam mu język.
- Hej!
- Nie ma mowy. Zamawiasz taksówkę i jedziesz do hotelu, a nie będziesz prowadził. Jutro Ci je oddam.
- No ej! Dawaj je. - Podszedł do mnie.
- Nie ma mowy. Jeszcze coś ci się stanie.
- Martwisz się o mnie?
- Skoro jesteś taki głupi i chcesz prowadzić po trzech piwach, to chyba raczej powinnam, nie? - Spojrzałam na niego. - Jutro ci je oddam.
- Słowo?
- Słowo. Człowieku ja nawet prawa jazdy nie mam, więc daleko bym zajechała. - Zaśmiałam się.
- To chociaż cię na peron odprowadzę, nie będziesz się szlajała sama.
- No spoko. - Posłałam mu delikatny uśmiech i zabrałam swoje rzeczy.

Śmieci wyrzuciłam do śmietnika i poszliśmy. Czułam niemałą satysfakcję z tego, że udało mi się jego bardzo zły pomysł wybić z głowy. Było dość chłodno, więc skrzyżowałam dłonie na piersiach. W pewnej chwili poczułam jak mnie okrywa swoją kurtką.

- Hej... a Ty? Zmarzniesz. - Spojrzałam na niego.
- Mi nic nie będzie.
- Dzięki. - Zarumieniłam się delikatnie.

Po paru chwilach staliśmy już na peronie. Zdążyłam kupić bilet w automacie. Jak się okazało miałam SKM-kę za 15 minut.

- Masz dopiero za 15 minut.
- Lepsze to niż czekanie godzinę na nocny. - Stwierdziłam.
- No w sumie. - Przyznał mi racje.

Nagle jakoś przestało mi się chcieć wracać do domu.

- Zaspamowaliśmy instagrama. Tak trochę. - Zaśmiałam się.
- Eee tam. - Machnął ręką. - Ratujesz je, bo ja za każdym razem jak ziemniak albo człowiek kciuk wychodzę.
- Ja? Proszę cię, coś z oczami masz? - Zaczęłam się śmiać.
- Nie czemu? - Spytał.
- No bo to ja wyglądam jak ziemniak. - Spojrzałam na niego.
- Coś ty. - Objął mnie i pocałował w czubek głowy.

Zaśmiałam się cicho. Staliśmy tak przez chwilę. Patrzyłam na tory. Zamyśliłam się.

- Halo Domcia. - Szepnął.
- Co jest? - Spytałam szybko.
- Pociąg jedzie.
- A. Dobra. - Zaśmiałam się. - Sory zamyśliłam się.
- Zauważyłem. - Zawtórował mi. - To... Do następnego razu?
- Jasne. - Odpowiedziałam z uśmiechem.

Siatkarz spojrzał mi w oczy. Uśmiechał się cały czas. Odwzajemniłam gest delikatnie. Schylił się i złączył niepewnie nasze usta w pocałunku. Zaskoczył mnie, ale pozytywnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, odwzajemniając pieszczotę. Teraz mogłam stwierdzić, że to był najlepszy dzień w moim życiu...


sobota, 3 października 2015

Rozdział 9: Dałam nogę.

 Na początek chcę Was bardzo przeprosić za długą przerwę. Niestety blogger nie lubi ze mną za bardzo współpracować ostatnio, co spowodowało duże opóźnienie z rozdziałem. Mam nadzieję, że mimo wszystko jesteście tutaj i przeczytacie to, co jest poniżej :)
Do następnego! :)

_________________________________________________________



Kiedy już nasze twarze dzieliło parę centymetrów, zadzwonił w tym samym momencie mój  i jego telefon. DZIĘKI MAMO ZA PRZERWANIE NAJWAŻNIEJSZEGO I NAJLEPSZEGO WYDARZENIA W MOIM ŻYCIU, pomyślałam. 
Szybko odsunęliśmy się od siebie, po czym każde z nas odebrało telefony. Okazało się, że mama chciała się tylko upewnić, że wracam na noc do domu i nie mam żadnych planów. 

- Mam nadzieję, że Ci w niczym nie przeszkadzam. - Usłyszałam na koniec. 
- Nieeeeee! Skądże znowu. - Odpowiedziałam z nutą sarkazmu. 
- Dobra, tylko uważaj tam na siebie. - Dodała i się rozłączyła.

Spojrzałam na Włodarczyka. Ten też już skończył. Znowu mierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Nastała bardzo niezręczna cisza. 

- To ten... ja chyba powinnam się już zbierać. - Odezwałam się w końcu. 
- Eee, jasne... To może Cię podrzucę? 
- Nie... Dam radę. SKM-ki nie gryzą. - Zaśmiałam się cicho.
- Na pewno? 
- Tak. - stwierdziłam.

Nie miałam zielonego pojęcia, czy tak właśnie miałam odpowiedzieć, ale na dziś chyba mi wystarczy. 

- Tooo. Do następnego razu? - spytał niepewnie, ale nadal z uśmiechem. 
- Do następnego. - potaknęłam, odwzajemniając gest. 

Chwilę tak staliśmy. Siatkarz ponownie się do mnie zbliżył. Znowu spojrzał mi w oczy tak, że zniknął cały świat. Hipnotyzował mnie swoimi oczyma. Kiedy znowu zaczął się zbliżać, w ostatniej chwili odsunęłam się. Nie czułam się chyba na to gotowa. 

- Eee. Cześć. - powiedziałam szybko i zwinęłam się z tej plaży tak szybko jak się tylko dało. 

Zostawiłam go tam kompletnie samego. Ja sama nie wiedziałam, gdzie mam się kierować, bo Sopotu za cholerę nie znałam. Ale że telefony miały GPS, to sobie poradziłam. Kupiłam szybko bilet i poszłam na stację. Jako że pociąg do Głównego miałam dopiero za pół godziny, miałam sporo czasu do przemyśleń. Jednak pierwsze co zrobiłam, to zadzwoniłam do Maćkowiak. 

- No i jak tam randka? - To było pierwsze, co od niej usłyszałam.
- Daj spokój. Żadna randka. - Zaczęłam dość cicho. 
- To opowiadaj, jak było?! 
-  Spokojnie. - Zaśmiałam się pod nosem. - Zabrał mnie do knajpy przy Molo, ogólnie było dużo śmiechu, potem poszliśmy na Molo i plażę. I wtedy zaczęły się schodki... 
- Co się stało?! - Krzyknęła z taką skalą, że odsunęłam telefon od ucha. 
- No bo... Chciał mnie pocałować.
- I co pocałowaliście się?! Jak było?! Obślinił cię?! - Dopytywała.
- Nie! - Parsknęłam śmiechem. - Mama do mnie zadzwoniła, do niego ktoś też. - Dodałam. - Do niczego nie doszło. Niedługo po tym przyszedł czas pożegnania... Stara jakie on ma oczy... - jęknęłam.
- I wtedy Cię pocałował?!
- Nie! - Niemalże krzyknęłam. - W ostatniej chwili odsunęłam się i dałam nogę.
- Ty idiotko!
- No co!? Znam go tak osobiście drugi miesiąc, a cztery razy widziałam go na oczy! Już nie mówię o tym, że jest cholernie czarujący i przystojny, temu nie zaprzeczę. Ale nie byłam gotowa, to znaczy byłam, myślałam, że byłam, ale dałam dyla.
- Zostawiłaś go samego? - Usłyszałam, jak przyjaciółka walnęła się czoło. - Głupia jesteś, może by coś wyszło...
- Może tak, a może nie. - Przerwałam jej. - Nie wiem...
- O MÓJ BOŻE! O MÓJ BOŻE! - Wydarła się.
- Jezus Maria pali się?!
- Piechocki! Kacper! ODPISAŁ MI, ROZUMIESZ?!
- No co ty?! Co ty mu napisałaś? - Wykorzystałam sytuację i zmieniłam temat.
- Nie ważne, muszę kończyć! - pisnęła i się rozłączyła.

Zaśmiałam się do siebie i schowałam telefon. Po chwili musiałam go znowu wyjąć, bo miałam powiadomienie. Ktoś miał słabe wyczucie czasu. Kiedy otworzył mi się Instagram zamarłam.

"Moje włosy ucierpiały, ale skoro Domcia twierdzi, że tak lepiej, to chyba coś w tym jest😂 #włosynastrusia #takamoda #cozrobisz
 Kiedy przeczytałam ten opis i zobaczyłam nasze selfie, zaczęłam się śmiać, ale myślałam, że zejdę na zawał.
Kiedy wsiadłam do pociągu, nadal rozmyślałam o tym wszystkim. To było takie nierealne.

*

Minęło już kilka dni odkąd się spotkaliśmy. Zdążyłam pójść na mecz Lotosu Trefla i Asseco Resovii, ale nie nim za bardzo nie kontaktowałam, bo Włodi. W ogóle nie ogarnęłam sytuacji na tym meczu. Z tego co pamiętałam Sovia wygrała 3:1 i była coraz bliżej Mistrzostwa Polski.
Od tamtej pory nie miałam z nim jakiegoś konkretnego kontaktu. A czego się mogłam spodziewać, po tym jak tak pięknie spierdzieliłam na pociąg. Jedynie w grę wchodziły snapy z my story. Nic więcej. Oj Domcia nie postarałaś się. 
Moje stopnie jakoś się nie zdążyły poprawić. Wręcz przeciwnie. Zdążyły się nawet pogorszyć, co znaczyło, że będę miała dość solidny szlaban na wyjścia i mecze, a w szczególności ten jeden, który był 28 maja. Czyli Polska-Rosja.
Byłam w drodze do szkoły. Nagle poczułam jak ktoś mnie szturcha. Zdjęłam leniwie słuchawki.

- Dzień dobry. Bilet do kontroli proszę. - Usłyszałam faceta w sztruksach.

Zaczęłam szukać nerwowo portfela w swojej torbie. Zbladłam, kiedy uświadomiłam sobie, że zostawiłam go w swoim pokoju na biurku. To się nie działo naprawdę.

- Eee. Chyba... chyba nie mam, poczeka pan jeszcze przeszukam torbę dokładnie. - Wydukałam.

To było dość niezręczne, kiedy jakiś typ stał nad tobą jak kat, a ludzie się gapili na ciebie jak na zbrodniarza. Merdałam ręką w tej torbie jak jakiś debil i szukałam desperacko chociażby jednorazowego biletu. Zrezygnowana się poddałam.

- Wie pan co... Chyba jednak niestety nie mam. - Mruknęłam zażenowana.

No pięknie Dominika, mama będzie miała kolejny powód do dumy. 

- No to wypisujemy mandacik. Dowód osobisty poproszę. - odpowiedział.

Nigdy w życiu nie dostałam jeszcze żadnego mandatu. Ręce zaczęły mi się potwornie trząść  i poczułam, jak robi odmawiają mi posłuszeństwa. Chwyciłam się mocniej rurki.

- Halo proszę pani wszystko w porządku? - spytał widząc, że ledwo stoję.
- Tak, tak. - odpowiedziałam szybko.
- Jest pani pewna?
- Chyba nie do końca. - odpowiedziałam, kiedy poczułam, że żołądek wywraca mi się do góry nogami.

Kiedy tramwaj się zatrzymał, wyszłam razem z kontrolerem na świeże powietrze. To wszystko było z nerwów.

- Marek weź zadzwoń po pogotowie. - Powiedział do swojego kolegi, który wypisywał mandat innemu chłopakowi.
- Co się dzieje?
- Dziewczyna zaraz zemdleje.
- Nie trzeba naprawdę. - Sprzeciwiłam się.
- Ledwo stoisz na nogach. Usiądź sobie. - Polecił.

Pomógł usiąść mi na ławce. Zacisnęłam dłonie na belkach tak mocno, że knykcie zbielały. Wzięłam głęboki oddech. Mimo moich sprzeciwień po paru minutach usłyszałam faceta mówiącego.

- Proszę o przysłanie karetki na przystanek tramwajowy Uniwersytet Medyczny w stronę Wrzeszcza. Zasłabła dziewczyna. Około 19 lat.

I tyle ze szkoły było na dzisiaj. To był jakiś kiepski żart. Kiedy wstałam, od razu kolana mi się ugięły pod nogami i padłam jak kawka.

*

Obudziłam się w szpitalu podłączona do wszelkiej możliwej aparatury. Światło lamp okropnie mnie raziło. 

- No Domcia, żeś się wkopała teraz. - Usłyszałam swojego wujka, który był w mundurze. 
- Co mnie ominęło? - Spytałam i się ostrożnie podniosłam. 
- Ustalanie twojej tożsamości. - Odpowiedział. 
- Mam przechlapane, co? 
- Nie aż tak. Rodzice są już w drodze, a mandat gapo unieważniony. Szkoła też powiadomiona. I pytanie. Kto to Włodi? Z serduszkiem? - Spojrzał na mnie znacząco. 
- Eeee. - Zaśmiałam się nerwowo. - Skąd wiesz? 
- Bo wypisuje do ciebie od godziny lub dwóch, to w końcu zadzwoniłem do tego amanta i powiedziałem, że chwilowo nie możesz rozmawiać. 
- A powiedziałeś mu, że jesteś moim wujkiem? 
- Tak i dodałem, że jestem z policji. - Zaśmiał się, a ja go walnęłam w ramie. 
- Jezu co za patologia - Westchnęłam, śmiejąc się. 
- A teraz młoda gadaj, co jest grane, co się wydarzyło. 
- No chciał mi mandat wypisać kanar jeden no i nagle zaczęło mi się robić słabo i niedobrze i potem na przystanku padłam. I tyle mnie widzieli. - Mruknęłam. 
- Czyli z nerwów cię tak poniosło? 
- Jo chyba grawitacja mnie przyciągnęła i to z impetem. 
- Domcia, nie strasz nas tak więcej, błagam, bo już zdążyłem osiwieć. 
- Nie ma tragedii - Puściłam mu oczko. 

Nasze śmiechy nie trwały długo, bo wszedł lekarz razem z rodzicami. Ta cała akcja, jak mój wujek myślał, wynikła z nerwów i to dość solidnych. Od rodziców dostałam niezły opiernicz, za całą szopkę, ale na szczęście wujek przyszedł mi z pomocą i stanął po mojej stronie tak samo lekarz. 

- No dobrze, dajmy pacjentce odpocząć. 
- Doktorze, a długo tu będę? 
- Zostawimy panią na obserwacji na wszelki wypadek jeszcze na jeden dzień. 

Potaknęłam i zostałam sama po chwili. Wzięłam telefon do ręki. Miałam zawaloną skrzynkę od mojej kumpeli z pytaniami, gdzie jestem. Na to wszystko dodałam tylko snapa z kciukiem w dół i z podpisem

"Zamiast szkoły mam szpital - marzenie👌"

i dodałam na my story i wysłałam do Kamili i Natalii. Tego epizodu nie było w planie, o nie. 





środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 8: Szczęścia szukasz?

To wszystko było jak sen, jednak czekała na mnie szara rzeczywistość. A w niej szkoła. Z tego powodu jakoś specjalnie szczęśliwa nie byłam. Po miesiącu praktyk w hotelu raczej nikomu się nie chciało tam wrócić, nie tylko mi. Jednak było w tym parę plusów. Spotkania ze znajomymi, żarty, śmiechy, wagary od czasu do czasu. Nie byłam aniołkiem w szkole, o nie.
Jednak ja miałam swoją odskocznię. To była Ergo Arena i najlepszy sport na świecie - siatkówka. A od niedawna jeszcze większy crush na Włodiego, który dał mi swój numer, co było po prostu czymś nie z tej ziemi. A zbliżały się finały Pucharu Polski.
Wtedy, kiedy Wojtek poprosił mnie, żebym napisała mu, kiedy dojadę do domu, napisałam, bo wiedziałam, że kiedy będzie miał okazję, to mnie opierdzieli, ale obudziłam go o 2:30 w nocy, więc szczęśliwy z tego powodu też pewnie nie był. W sumie myślałam, że na tej jednej wiadomości się skończy, ale tak się nie stało.
Kiedy jednego dnia na lekcji zobaczyłam, że mam od niego wiadomość, myślałam, że w tej klasie zejdę na zawał. Aż wyszłam na chwilę z sali. Wróciłam cała w skowronkach do domu. Ale zaraz chwila. ZAPOMNIAŁAM MU ODPISAĆ! SZAFRANIEC TY IDIOTKO! Krzyczałam na siebie w myślach.

- A ty co taka szczęśliwa? - spytała moja mama.
- A... Tak, bo mam dobry humor. - wyszczerzyłam się i poszłam do swojego pokoju.
- Ja myślałam, że w końcu z matematyki piątkę dostała, a tu...
- Mamo, jestem w dobrym humorze, a nie cudotwórcą. - powiedziałam.

Rodzicielka tylko się zaśmiała. Szybko się przebrałam, zjadłam obiad, a potem zadzwoniłam do swojej przyjaciółki. Już nie wiedziałam, kto się bardziej cieszy. Ja czy ona.

- A odpisałaś mu chociaż?
- Wiesz co? Chyba z tej całej radości zapomniałam...
- Jesteś głupia. - zaśmiała się. - odpisuj i to natychmiast!
- Jo i pomyśli, że szybko sobie przypomniała. - mruknęłam.
- Nie pomyśli! Dawaj!
- Dobra zadzwonię, jak odpisze. - rozłączyłam się i weszłam w wiadomości.

Niby co ja miałam mu odpisać?! Co można napisać na pytanie "Hej, jak tam? ;)", żeby nie wyjść na idiotkę i nudziarę?! Zaczynało się robić ciekawie... 

*

Wtem nadszedł ten wyczekany dzień, czyli 19 kwietnia. Co za tym szło? Finał Pucharu Polski. Niestety Skra nie przegrała mecz i podobnie jak Jastrzębski Węgiel pojechali do domu. Czyli ze spotkania z Wojtkiem i kibicowania Skrze wyszły nici. 
Spotkałam się o 12:00 z Kamilą pod Ergo Areną. 

- Hej! - przytuliłyśmy się mocno. - Jak tam? - spytała.
- Padam na twarz. - zaśmiałam się cicho. - Ale tu cyrk jest. - dodałam, patrząc na wszystkie atrakcje.
- No trochę. A Wojtek się coś odzywał? 
- Co ty. - prychnęłam. - Napisałam do niego zaraz po tym jak napisałaś, że przegrali, nawet nie odpisał. 
- Chamsko... - westchnęła przyjaciółka. 
- Co zrobisz. - mruknęłam. - Dobra chodźmy. 

Kiedy weszłyśmy do środka, po okazaniu biletów tradycyjnie przeszukali nam torby. Oddałyśmy kurtki do szatni, po czym poszłyśmy na nasze miejsca. Byłam troszeczkę zawiedziona faktem, że dzisiaj Skra nie grała, ale wiecznie pięknie nie mogło być. Usiadłyśmy na swoich miejscach, zaczęłyśmy nagrywać filmiki na snapie i robić zdjęcia. W duchu dalej czekałam na tą beznadziejną wiadomość od Włodarczyka. Ta już się doczekałam. Oczywiście, że była cisza. Szafraniec o czym ty kurwa marzysz, myślałam w duchu. na chwilę się pogrążyłam w swoich myślach.

- Domcia. - szturchnęła mnie nagle Kamila. - ZIEMIA DO DOMINIKI! - szturchnęła mnie ponownie.
- Co... Co się dzieje? - spytałam szybko. 
- Patrz na lewo. 
- Co? Nic tam nie widzę. - mruknęłam i spojrzałam na przyjaciółkę. 
- Przy barierkach. - pokazała palcem w konkretne miejsce. 

Zamarłam. Wojtek. Szybko odwróciłam wzrok. Zaczęłam w duchu skakać ze szczęścia. On tu był! Nie pojechał do Bełka, tylko przeze mnie? Co za typ.  

- Schowaj mnie! - pisnęłam. 
- Czemu? Powaliło cię? - zaśmiała się dziewczyna. 
- Wyglądam jak ziemniak... - syknęłam, schyliłam się do torby i zaczęłam udawać, że szukam w niej czegoś. 

Kamila nie odpowiedziała. 

- Szczęścia szukasz? - usłyszałam pytanie i znajomy głos.

Ja jak to ja z moim szczęściem wywaliłam głową w siedzenie typiary, która siedziała przede mną. Dzięki Bogu jej nie było. 

- Kurrrwa. - warknęłam pod nosem i podniosłam głowę. 

Oczywiście, że nade mną stał Włodarczyk. Wyprostowałam się i zaśmiałam się krótko z samej siebie. 

- Raczej odpowiedzi na esa, którego ci wczoraj wysłałam. -  poklepałam go po ramieniu. 
- Ouć. - mruknął.
- Serio? Zero cześć, siema, hej, ani pocałuj mnie w dupę, nic? - spytała Kamila, a ja parsknęłam śmiechem, 
- Tiaaaa. - mruknęłam i podrapałam się po głowie, kiedy siatkarz na mnie spojrzał,a potem zmierzył dość nieprzyjemnym wzrokiem moją przyjaciółkę. 
- Stara nie wiem jak ty, ale ja chyba trochę pokibicuję Sovii, bo mecz się zaraz zaczyna. 
- Jasne. - potaknęłam. - Coś wam wczoraj nie poszło, co? - spytałam. 
- Daj spokój... Takiej zjeby w szatni od Falasci się w życiu nie spodziewałem. Nawet najwierniejsi kibice powiedzieli, że gra z nami to było  jak zabranie dzieciakowi zabawki. - zaczął się żalić i usiadł na schodkach obok. 
- No w tym momencie rozdrapywanie tego nie jest najlepszą opcją, bardziej się spodziewałam pytania "Jak było w Warszawie?" albo "Jak się bawiłaś?" - mruknęłam do siebie. - Kamcia mi relacjonowała mecz na bieżąco. Trochę lipa. - dodałam. 
- W tej Warszawie to serio ci się nudziło, co? - spojrzał na mnie. 
- Nie właśnie bawiłam się lepiej niż na meczu, wiesz? Aż chyba ci powiem, że ten finał to mój ostatni mecz na jaki idę. - powiedziałam sarkastycznie. - Serio? Dobre wiesz, że wolałabym być z Kamilą tutaj i wam kibicować niż cholera jasna oglądać, jak ktoś robi zasmażaną kapustę, albo być zaczepianą przez debili na ulicy.
- Spokojnie. - zaśmiał się. - Przecież wiem. 
- Sam zostałeś w Gdańsku? 
- Ta. Reszta wróciła od razu do Bełchatowa. A po meczu zabieram ciebie i twoją przyjaciółkę na obiad, co wy na to?
 - Ja odpadam, bo mama będzie czekała i jadę od razu do domu. - stwierdziła na poczekaniu moja towarzyszka. 
- A ja w sumie mam wolne, więc czemu nie. - posłałam chłopakowi uśmiech. 

Ten mecz od razu stał się lepszy. W końcu roztopiły się lody pomiędzy mną a nim i normalnie rozmawialiśmy, żartowaliśmy i kibicowaliśmy Resovii, więc było śmiesznie. W końcu nawet zaczął dogadywać się z moją najlepszą przyjaciółką, co było plusem i to ogromnym. O dziwo ochrona go z tych schodów nie wywaliła, jak każdego innego. Być może też wiedzieli, że zapasy z dwumetrowcem wygrane raczej nie będą i lepiej się nie sapać, jak tam byli sami z metra cięci...
Jednak dla Rzeszowian, drużyna z mojego miasta okazała się zbyt mocna, jak dla Skry i przegrali również 3:1.
Próba zebrania przeze mnie i Kamilę zdjęć czy chociażby autografów też okazała się być trochę porażką, bo kiedy spytałam Pencheva o zdjęcie usłyszałam "NIE!".  I tyle go widzieli. Mimo pustych rąk na koniec i tak wyszłam uszczęśliwiona z tej hali. 

- Dobra Domcia ja uciekam, bo mama na mnie już czeka. Widzimy się za dwa tygodnie?
- Jasne. Cała majówka nasza - zaśmiałam się.
- I matury! - przybiła ze mną. 
- Dobra. Toooo cześć. - przytuliłyśmy się mocno i pożegnałyśmy. 

Zostałam sama z Wojtkiem. 

- No dobra to ja cię porywam w takim razie. - stwierdził z uśmiechem.
- Niby gdzie? - spytałam, szczerząc się. 
- jak to gdzie? Na obiad. W końcu mamy okazję pogadać i to nie na partyzanta po meczu. - zaśmiał się i posłał mi ten swój uśmiech. 

Czy ten facet wiedział, jak na mnie działa już od samego początku?! 

- No dobra. Powiedzmy, że dam się porwać. - zmrużyłam oczy. 
- No to lecimy! - ujął moją dłoń i pociągnął wgłąb Sopotu. 
- W ogóle gdzie my idziemy? - zapytałam.
- Zobaczysz! 
- Na Molo? - uniosłam brew. 
- Skąd wiedziałaś?! - spojrzał na mnie zaszokowany. 
- Czyli bingo! - zaczęłam się śmiać. 
- Ty cholero jedna. - mruknął. - popsułaś mi niespodziankę. - zrobił minę obrażonego chłopca. 
- Oj dobra będę udawała zaskoczoną. - poczochrałam jego włosy.

Wtedy wybiła moja ostatnia godzina. Myślałam, że wzrokiem mnie zabije w przeciągu ułamka sekundy niczym bazyliszek. 

- Domcia... daje ci ostatnią szansę. - mruknął. 
- Na co? - spytałam zdezorientowana. 
- Na ułożenie tych włosów tak jak były. 
- Proszę cię. I tak wieje jak cholera, układanie nie ma najmniejszego sensu. - stwierdziłam. - A po za tym tak o wiele lepiej wyglądają. - uśmiechnęłam się i zatrzepotałam rzęsami. 
- Serio? - spojrzał na mnie i momentalnie zaczął je sam układać.
- Tak. Zostaw tak jak są. - odpowiedziałam i zabrałam jego rękę, bo by narobił na tej głowie jeszcze większej szkody z włosami. 

Pomijając już fakt, że nasze dłonie były cały czas splecione. Do momentu, kiedy weszliśmy do jakiejś knajpki przy chlubie Sopotu. Kiedy to sobie uświadomiłam, zarumieniłam się. 
Po zamówieniu klasycznej pizzy, bo na to mieliśmy oboje ochotę poszliśmy na to jego Molo. Oczywiście bez masy selfiaków i innych śmiesznych zdjęć się nie obyło. 
W końcu poszliśmy na plażę aby sobie spacerować. Dla jaj zmierzwiłam jego włosy jeszcze raz. Od razu się zemścił. Zaczął mnie ganiać całej plaży, a w butach to łatwe nie jest zupełnie jak i uciekanie, ale w końcu mnie złapał. 

- Mam cię! - powiedział głośno, po czym mnie objął w talii i uniósł, a potem obkręcił wokół własnej osi, co skończyło się moim śmiechem i piskami. Pomijając już fakt, że ludzie się na nas patrzyli jak na debili.

Kiedy mnie w końcu postawił na piasku, spojrzał mi w oczy. I to było zgubne. Jego oczy... Patrzył nimi w moje tak, jakby lustrował moją duszę. Nagle wszystko wokół przestało istnieć. Czułam stado motyli w moim brzuchu. Dotąd nie znałam tego uczucia. Schylił się bardziej i zbliżył swoją twarz do mojej. Kiedy już nasze twarze dzieliło parę centymetrów, zadzwonił w tym samym momencie mój  i jego telefon. DZIĘKI MAMO ZA PRZERWANIE NAJWAŻNIEJSZEGO I NAJLEPSZEGO WYDARZENIA W MOIM ŻYCIU, pomyślałam.