środa, 26 sierpnia 2015

Rozdział 8: Szczęścia szukasz?

To wszystko było jak sen, jednak czekała na mnie szara rzeczywistość. A w niej szkoła. Z tego powodu jakoś specjalnie szczęśliwa nie byłam. Po miesiącu praktyk w hotelu raczej nikomu się nie chciało tam wrócić, nie tylko mi. Jednak było w tym parę plusów. Spotkania ze znajomymi, żarty, śmiechy, wagary od czasu do czasu. Nie byłam aniołkiem w szkole, o nie.
Jednak ja miałam swoją odskocznię. To była Ergo Arena i najlepszy sport na świecie - siatkówka. A od niedawna jeszcze większy crush na Włodiego, który dał mi swój numer, co było po prostu czymś nie z tej ziemi. A zbliżały się finały Pucharu Polski.
Wtedy, kiedy Wojtek poprosił mnie, żebym napisała mu, kiedy dojadę do domu, napisałam, bo wiedziałam, że kiedy będzie miał okazję, to mnie opierdzieli, ale obudziłam go o 2:30 w nocy, więc szczęśliwy z tego powodu też pewnie nie był. W sumie myślałam, że na tej jednej wiadomości się skończy, ale tak się nie stało.
Kiedy jednego dnia na lekcji zobaczyłam, że mam od niego wiadomość, myślałam, że w tej klasie zejdę na zawał. Aż wyszłam na chwilę z sali. Wróciłam cała w skowronkach do domu. Ale zaraz chwila. ZAPOMNIAŁAM MU ODPISAĆ! SZAFRANIEC TY IDIOTKO! Krzyczałam na siebie w myślach.

- A ty co taka szczęśliwa? - spytała moja mama.
- A... Tak, bo mam dobry humor. - wyszczerzyłam się i poszłam do swojego pokoju.
- Ja myślałam, że w końcu z matematyki piątkę dostała, a tu...
- Mamo, jestem w dobrym humorze, a nie cudotwórcą. - powiedziałam.

Rodzicielka tylko się zaśmiała. Szybko się przebrałam, zjadłam obiad, a potem zadzwoniłam do swojej przyjaciółki. Już nie wiedziałam, kto się bardziej cieszy. Ja czy ona.

- A odpisałaś mu chociaż?
- Wiesz co? Chyba z tej całej radości zapomniałam...
- Jesteś głupia. - zaśmiała się. - odpisuj i to natychmiast!
- Jo i pomyśli, że szybko sobie przypomniała. - mruknęłam.
- Nie pomyśli! Dawaj!
- Dobra zadzwonię, jak odpisze. - rozłączyłam się i weszłam w wiadomości.

Niby co ja miałam mu odpisać?! Co można napisać na pytanie "Hej, jak tam? ;)", żeby nie wyjść na idiotkę i nudziarę?! Zaczynało się robić ciekawie... 

*

Wtem nadszedł ten wyczekany dzień, czyli 19 kwietnia. Co za tym szło? Finał Pucharu Polski. Niestety Skra nie przegrała mecz i podobnie jak Jastrzębski Węgiel pojechali do domu. Czyli ze spotkania z Wojtkiem i kibicowania Skrze wyszły nici. 
Spotkałam się o 12:00 z Kamilą pod Ergo Areną. 

- Hej! - przytuliłyśmy się mocno. - Jak tam? - spytała.
- Padam na twarz. - zaśmiałam się cicho. - Ale tu cyrk jest. - dodałam, patrząc na wszystkie atrakcje.
- No trochę. A Wojtek się coś odzywał? 
- Co ty. - prychnęłam. - Napisałam do niego zaraz po tym jak napisałaś, że przegrali, nawet nie odpisał. 
- Chamsko... - westchnęła przyjaciółka. 
- Co zrobisz. - mruknęłam. - Dobra chodźmy. 

Kiedy weszłyśmy do środka, po okazaniu biletów tradycyjnie przeszukali nam torby. Oddałyśmy kurtki do szatni, po czym poszłyśmy na nasze miejsca. Byłam troszeczkę zawiedziona faktem, że dzisiaj Skra nie grała, ale wiecznie pięknie nie mogło być. Usiadłyśmy na swoich miejscach, zaczęłyśmy nagrywać filmiki na snapie i robić zdjęcia. W duchu dalej czekałam na tą beznadziejną wiadomość od Włodarczyka. Ta już się doczekałam. Oczywiście, że była cisza. Szafraniec o czym ty kurwa marzysz, myślałam w duchu. na chwilę się pogrążyłam w swoich myślach.

- Domcia. - szturchnęła mnie nagle Kamila. - ZIEMIA DO DOMINIKI! - szturchnęła mnie ponownie.
- Co... Co się dzieje? - spytałam szybko. 
- Patrz na lewo. 
- Co? Nic tam nie widzę. - mruknęłam i spojrzałam na przyjaciółkę. 
- Przy barierkach. - pokazała palcem w konkretne miejsce. 

Zamarłam. Wojtek. Szybko odwróciłam wzrok. Zaczęłam w duchu skakać ze szczęścia. On tu był! Nie pojechał do Bełka, tylko przeze mnie? Co za typ.  

- Schowaj mnie! - pisnęłam. 
- Czemu? Powaliło cię? - zaśmiała się dziewczyna. 
- Wyglądam jak ziemniak... - syknęłam, schyliłam się do torby i zaczęłam udawać, że szukam w niej czegoś. 

Kamila nie odpowiedziała. 

- Szczęścia szukasz? - usłyszałam pytanie i znajomy głos.

Ja jak to ja z moim szczęściem wywaliłam głową w siedzenie typiary, która siedziała przede mną. Dzięki Bogu jej nie było. 

- Kurrrwa. - warknęłam pod nosem i podniosłam głowę. 

Oczywiście, że nade mną stał Włodarczyk. Wyprostowałam się i zaśmiałam się krótko z samej siebie. 

- Raczej odpowiedzi na esa, którego ci wczoraj wysłałam. -  poklepałam go po ramieniu. 
- Ouć. - mruknął.
- Serio? Zero cześć, siema, hej, ani pocałuj mnie w dupę, nic? - spytała Kamila, a ja parsknęłam śmiechem, 
- Tiaaaa. - mruknęłam i podrapałam się po głowie, kiedy siatkarz na mnie spojrzał,a potem zmierzył dość nieprzyjemnym wzrokiem moją przyjaciółkę. 
- Stara nie wiem jak ty, ale ja chyba trochę pokibicuję Sovii, bo mecz się zaraz zaczyna. 
- Jasne. - potaknęłam. - Coś wam wczoraj nie poszło, co? - spytałam. 
- Daj spokój... Takiej zjeby w szatni od Falasci się w życiu nie spodziewałem. Nawet najwierniejsi kibice powiedzieli, że gra z nami to było  jak zabranie dzieciakowi zabawki. - zaczął się żalić i usiadł na schodkach obok. 
- No w tym momencie rozdrapywanie tego nie jest najlepszą opcją, bardziej się spodziewałam pytania "Jak było w Warszawie?" albo "Jak się bawiłaś?" - mruknęłam do siebie. - Kamcia mi relacjonowała mecz na bieżąco. Trochę lipa. - dodałam. 
- W tej Warszawie to serio ci się nudziło, co? - spojrzał na mnie. 
- Nie właśnie bawiłam się lepiej niż na meczu, wiesz? Aż chyba ci powiem, że ten finał to mój ostatni mecz na jaki idę. - powiedziałam sarkastycznie. - Serio? Dobre wiesz, że wolałabym być z Kamilą tutaj i wam kibicować niż cholera jasna oglądać, jak ktoś robi zasmażaną kapustę, albo być zaczepianą przez debili na ulicy.
- Spokojnie. - zaśmiał się. - Przecież wiem. 
- Sam zostałeś w Gdańsku? 
- Ta. Reszta wróciła od razu do Bełchatowa. A po meczu zabieram ciebie i twoją przyjaciółkę na obiad, co wy na to?
 - Ja odpadam, bo mama będzie czekała i jadę od razu do domu. - stwierdziła na poczekaniu moja towarzyszka. 
- A ja w sumie mam wolne, więc czemu nie. - posłałam chłopakowi uśmiech. 

Ten mecz od razu stał się lepszy. W końcu roztopiły się lody pomiędzy mną a nim i normalnie rozmawialiśmy, żartowaliśmy i kibicowaliśmy Resovii, więc było śmiesznie. W końcu nawet zaczął dogadywać się z moją najlepszą przyjaciółką, co było plusem i to ogromnym. O dziwo ochrona go z tych schodów nie wywaliła, jak każdego innego. Być może też wiedzieli, że zapasy z dwumetrowcem wygrane raczej nie będą i lepiej się nie sapać, jak tam byli sami z metra cięci...
Jednak dla Rzeszowian, drużyna z mojego miasta okazała się zbyt mocna, jak dla Skry i przegrali również 3:1.
Próba zebrania przeze mnie i Kamilę zdjęć czy chociażby autografów też okazała się być trochę porażką, bo kiedy spytałam Pencheva o zdjęcie usłyszałam "NIE!".  I tyle go widzieli. Mimo pustych rąk na koniec i tak wyszłam uszczęśliwiona z tej hali. 

- Dobra Domcia ja uciekam, bo mama na mnie już czeka. Widzimy się za dwa tygodnie?
- Jasne. Cała majówka nasza - zaśmiałam się.
- I matury! - przybiła ze mną. 
- Dobra. Toooo cześć. - przytuliłyśmy się mocno i pożegnałyśmy. 

Zostałam sama z Wojtkiem. 

- No dobra to ja cię porywam w takim razie. - stwierdził z uśmiechem.
- Niby gdzie? - spytałam, szczerząc się. 
- jak to gdzie? Na obiad. W końcu mamy okazję pogadać i to nie na partyzanta po meczu. - zaśmiał się i posłał mi ten swój uśmiech. 

Czy ten facet wiedział, jak na mnie działa już od samego początku?! 

- No dobra. Powiedzmy, że dam się porwać. - zmrużyłam oczy. 
- No to lecimy! - ujął moją dłoń i pociągnął wgłąb Sopotu. 
- W ogóle gdzie my idziemy? - zapytałam.
- Zobaczysz! 
- Na Molo? - uniosłam brew. 
- Skąd wiedziałaś?! - spojrzał na mnie zaszokowany. 
- Czyli bingo! - zaczęłam się śmiać. 
- Ty cholero jedna. - mruknął. - popsułaś mi niespodziankę. - zrobił minę obrażonego chłopca. 
- Oj dobra będę udawała zaskoczoną. - poczochrałam jego włosy.

Wtedy wybiła moja ostatnia godzina. Myślałam, że wzrokiem mnie zabije w przeciągu ułamka sekundy niczym bazyliszek. 

- Domcia... daje ci ostatnią szansę. - mruknął. 
- Na co? - spytałam zdezorientowana. 
- Na ułożenie tych włosów tak jak były. 
- Proszę cię. I tak wieje jak cholera, układanie nie ma najmniejszego sensu. - stwierdziłam. - A po za tym tak o wiele lepiej wyglądają. - uśmiechnęłam się i zatrzepotałam rzęsami. 
- Serio? - spojrzał na mnie i momentalnie zaczął je sam układać.
- Tak. Zostaw tak jak są. - odpowiedziałam i zabrałam jego rękę, bo by narobił na tej głowie jeszcze większej szkody z włosami. 

Pomijając już fakt, że nasze dłonie były cały czas splecione. Do momentu, kiedy weszliśmy do jakiejś knajpki przy chlubie Sopotu. Kiedy to sobie uświadomiłam, zarumieniłam się. 
Po zamówieniu klasycznej pizzy, bo na to mieliśmy oboje ochotę poszliśmy na to jego Molo. Oczywiście bez masy selfiaków i innych śmiesznych zdjęć się nie obyło. 
W końcu poszliśmy na plażę aby sobie spacerować. Dla jaj zmierzwiłam jego włosy jeszcze raz. Od razu się zemścił. Zaczął mnie ganiać całej plaży, a w butach to łatwe nie jest zupełnie jak i uciekanie, ale w końcu mnie złapał. 

- Mam cię! - powiedział głośno, po czym mnie objął w talii i uniósł, a potem obkręcił wokół własnej osi, co skończyło się moim śmiechem i piskami. Pomijając już fakt, że ludzie się na nas patrzyli jak na debili.

Kiedy mnie w końcu postawił na piasku, spojrzał mi w oczy. I to było zgubne. Jego oczy... Patrzył nimi w moje tak, jakby lustrował moją duszę. Nagle wszystko wokół przestało istnieć. Czułam stado motyli w moim brzuchu. Dotąd nie znałam tego uczucia. Schylił się bardziej i zbliżył swoją twarz do mojej. Kiedy już nasze twarze dzieliło parę centymetrów, zadzwonił w tym samym momencie mój  i jego telefon. DZIĘKI MAMO ZA PRZERWANIE NAJWAŻNIEJSZEGO I NAJLEPSZEGO WYDARZENIA W MOIM ŻYCIU, pomyślałam.


wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 7: Tu masz mój numer.

Zima powoli ustępowała. Robiło się coraz cieplej. Zbliżała się też Wielkanoc. Był też mecz Skry. Znowu w Gdańsku. Faza play-off szła i to pełną parą. Byłam strasznie podekscytowana. Specjalnie zmieniłam sobie grafik na praktykach z powodu meczu. Jednak znowu był pewien problem. Nie mogłam zarezerwować biletów, bo byłam w hotelu. Na szczęście z pomocą przyszła moja najlepsza przyjaciółka Kamila. Kupiła mi bilet i podesłała mailem w załączniku, żebym sobie wydrukowała. Wtem pojawił się kolejny problem. Kamili na tym meczu nie będzie. Rozmyślałam nad tym, jak ja sama będę kibicowała Skrzatom, z dala od klubu kibica z Bełchatowa.

- Jak to cię nie będzie? - spytałam przez telefon.
- Nie mogę. Przecież to Wielka Sobota. Potem święta się zaczynają. Nie ma szans, żeby mama mnie zawiozła do Gdańska.
- No to czyli będę siedziała sama i wydziczała na polu bitwy z kibicami Lotosu Trefla... - westchnęłam ciężko. - Nie no spoko. Nie ma sprawy. Zdam ci relację. - powiedziałam.
- Na Pucharze Polski się zobaczymy.
- Dopiero w niedzielę, bo w sobotę jestem w Wawie. Czyli na Skrę mogę się też nie załapać.
- Przejdą na sto procent. Nie martw się. Dobra ja muszę lecieć. Trzymaj się tam.
- Jasne... Ty też. - powiedziałam i się rozłączyłam.

Czyli miałam być sama. No świetnie.
Kiedy jednak wróciłam do domu, zastała mnie bardzo miła niespodzianka. Mianowicie przyszła moja zamówiona wcześniej koszulka. Nie meczowa, ale taka zwykła od Skry. Już wiedziałam, w co się ubiorę w sobotę.

*

Był 4 kwietnia. Był mecz Skry. Oczywiście, że po 20 się zaczynał, bo jakże inaczej. Miałam tylko nadzieję, że nie wrócę za późno do domu. 

- Dobra, to ja się będę powoli zwijała. - powiedziałam, kiedy zaczęłam ubierać buty. 
- A ty gdzie idziesz? - spytał tata.
- No na mecz. Na Skrę, bo dzisiaj w Gdańsku jest. - powiedziałam nieco zmieszana.
- Znowu na Skrę? - spytała siostra.
- A na święconce byłaś? 
- Byłam, koszyczek w kuchni stoi. - mruknęłam. 
- Masz bilety? Kartę miejską? Legitymację? 
- Tak, mam mamo. - zaśmiałam się. - Ja lecę, bo mi autobus zaraz ucieknie. Cześć.
- A o której będziesz? - spytał tata.
- No nie wiem. Zależy jak się mecz potoczy. To nie ma ograniczonego czasu jak nożna. - odpowiedziałam i wyszłam.

Najcieplej dzisiaj nie było, o nie. Opatuliłam się szalikiem, czapą, i kurtką po sam nos, a i tak było mi zimno. Dzięki Bogu szybko przyjechał mój autobus. Kierowca jednak też nie poszalał z ogrzewaniem. 
Na szczęście bardzo szybko znalazłam się przy swoim "drugim domu". Byłam nie wiem czemu, o najwcześniejszej godzinie, której się dało, czyli na otwarcie drzwi. Na spokojnie oddałam kurtkę do szatni, poszłam do łazienki się ogarnąć, a potem pokierowałam się na halę. Akurat wchodzili siatkarze z Bełchatowa, co znaczyło, że po prostu zagrodzili mi drogę. i nagle bam! Ktoś mi pociągnął z bara. A u siatkarzy (żyraf) z bara wyglądało to tak, że dostałam po prostu w głowę.

- Ała! - jęknęłam i złapałam się za potylicę. - Dzięki Włodi! To było moje marzenie! - dodałam.

A Włodi jak to wiecznie zjaramy nie ogarnął sytuacji i poszedł ćwiczyć. Zaśmiałam się mimo bólu i poszłam na swoje siedzenie. Już czułam na sobie ten wzrok wszystkich kibiców Lotosu. A no tak, bo miałam koszulkę Skry. Usiadłam dość niepewnie na swoim miejscu. Przez bolącą głowę, 
Włodarczyka i moją przyjaciółkę do drugiego seta w ogóle nie skupiałam się na meczu. Po prostu wyłączyłam się.
Ogarnęłam się dopiero wtedy, kiedy po mojej stronie była skra. W przerwie rozmawiałam jeszcze z Kamilą, co dla niektórych było dość dziwne. Dla mnie troszkę dziwne i zaskakujące było to, że podczas tej przerwy Wrona i Włodi ze sobą rozmawiali, patrzyli się na mnie i uśmiechali. Pomyślałam z początku, że to czysty przypadek, ale tak nie było.
Podczas drugiej partii, kiedy to Włodi, Wrona, Lisinać, Winiar, Brdjovic stali w kwadracie, po raz kolejny odniosłam wrażenie, że na mnie się patrzą z uśmiechami i gadają coś do siebie. Tylko, że tym razem nie był to przypadek. To się działo przez calusieńki drugi set, który niestety Skra przegrała na przewagi.
W ciągu całego meczu znowu zdewastowałam swój klaskacz. Nie dość, że prawie go pogryzłam z nerwów, to jeszcze mi pękł na pół.
Niestety mecz nie ułożył się ani po mojej myśli (czyli szybciutkie 3:0 i po bólu), ani siatkarzy. Mecz zakończył się wynikiem 3:2 dla Gdańszczan. Stałam całą końcówkę i kibicowałam, tak mocno jak się dało, mimo ogłuszającego dopingu kibiców Lotosu. Łzy Lisinaca, Piechockiego i całej reszty to było coś czego nie mogłam po prostu znieść. Sama płakałam. Kamila do mnie od razu zadzwoniła.

- Stara nie wierzę...
- Ja też. - odpowiedziałam chwiejnym głosem. - Po prostu wyję.  Idę teraz na tyły jak ostatnio i chyba pierwsze co zrobię, to się poryczę dosłownie jak dziecko.
- Ja muszę być cicho, bo wszyscy śpią, ale wyję też. - odpowiedziała.
- Najśmieszniejsze jest to, że nie mam za bardzo dojazdu do domu... Ja pierdole co to się porobiło...
- Daj spokój...
- Dobra stara ja muszę lecieć, bo pewnie zaraz wyjdą.
- Jo. To się zgadamy jakoś. - powiedziała i się rozłączyła.

Oprócz mnie na tyłach czekały jeszcze 4 dziewczyny, z tego dwie znałam z widzenia. Było potwornie zimno, jak na kwiecień. Chodziłam tylko w kółko, żeby nie zamarznąć na kość.
W końcu zaczęli się pojawiać pierwsi siatkarze Skry. A byli to Winiar, Lisinac, Kłos. Żaden z nich nie miał na nic ochoty. Mieli grobowe miny, ale poświęcili kilka chwil dla nas.
Ja stałam jak słup soli i nie wiedziałam, co miałam powiedzieć, bo miałam gulę w gardle. Udało mi się jedynie zgarnąć dwa filmiki od Wrony i Facu na urodziny dla Kamili.
Robiłam dla niej prezent urodzinowy już na osiemnastkę za rok, bo wiedziałam, że będzie z nim dużo roboty. W końcu wyszedł Piechocki, Wlazły i Włodi. Ten ostatni był tak przybity, że po prostu szedł bokiem. W końcu odważyłam się podejść do niego. Kij tam, że miałam łzy na policzkach, pewnie byłam rozmazana i wyglądałam jak zamarzniętych siedem nieszczęść.

- Włodi, nie załamuj się, graliście dobrze, zabrakło tylko trochę szczęścia... byliście tak blisko. - powiedziałam.
- Dzięki... - mruknął chwiejnym głosem.

Dopiero po chwili ogarnęłam, co powiedziałam. BOŻE, CO ZE MNIE ZA IDIOTKA, krzyczałam na siebie w myślach. A jednak chłopak się zatrzymał i na mnie spojrzał.

- Kojarzę cię. - powiedział, po chwili.
- Gadaliśmy ostatnio po meczu. - powiedziałam i lekko się zarumieniłam.
- A no tak pamiętam! Tylko teraz się za bardzo nie popisaliśmy...
- Nie ważne. Zawsze wam będę kibicowała, czy na żywo, czy przed telewizorem. Dla mnie to nie ma znaczenia. Jesteście najlepsi i tyle. - dodałam i szybko wytarłam policzek.
- Ej no nie płacz. - zaśmiał się cicho i mnie przytulił.

BANG! Włodarczyk mnie przytulił. To było jak wygranie życia.

- Po prostu nie mogę znieść jak płaczecie. - mruknęłam i wytarłam szybko policzki.

Siatkarz pomógł uporać mi się z tym problemem, poprzez ocieranie opuszkiem kciuka moje policzki.

- I po problemie. - powiedział z uśmiechem.
- Dzięki. - odpowiedziałam i poprawiłam czapę.
- A ogólnie jak Ci na imię, kibicu z Trójmiasta?
- Dominika. - uśmiechnęłam się.
- Wojtek, miło mi - podał mi rękę.

Z uśmiechem uścisnęłam ją.

- Mam nadzieję, że klaskacza nie pożarłaś. - parsknął śmiechem.
- No ej! - walnęłam go w ramię. - Mało co zawału tam nie dostałam! I jeszcze przed meczem w łeb od ciebie zarobiłam. - zaśmiałam się.
- Ode mnie!? Niby kiedy? - spytał.
- Jak wchodziliście na halę się rozgrzać. Serio nie poczułeś, że komuś z bara pociągnąłeś? - spytałam, śmiejąc się.
- Sorry. - powiedział. - Ale nie uszkodziłem Cię?
- Spróbowałbyś. - odpowiedziałam.
- Dobra, ja już muszę lecieć. - powiedział.

Ni stąd ni  zowąd zabrał mi telefon, po czym wpisał coś w nim i po minucie mi go oddał.

- Tu masz mój numer. Napisz, albo zadzwoń czasami. Fajnie by było na spokojnie pogadać, a nie na dziko po meczu.
- Mów mi to, jak ja miejscowa. - zaśmiałam się.
- Już się o to nie martw. Puchar Polski jest. - posłał mi swój uśmiech.
- No ale ja będę dopiero w niedzielę na finale, bo niestety lub stety jestem w Warszawie. - mruknęłam nieco niezadowolona z tego powodu.
- A co cię tam gna? - spytał zszokowany.
- Szkolna wycieczka i targi turystyczne... Daj spokój... żebym mogła się z kimś zamienić, to powiedziałabym, że to pierdziele i byłabym na Ergo cały weekend.
- To pewnie twoja kumpela zda ci relację. A właśnie, gdzie ona?
- Nie mogła być. Przecież... Za parę minut mamy Wielkanoc -odpowiedziałam z uśmiechem.
- Osz cholera faktycznie. - złapał się za głowę i się zaśmiał. - dobra teraz serio muszę uciekać. Uważaj na siebie. Właściwie, gdzie ty mieszkasz?
- Eee. W Gdańsku, ale to bardziej obrzeża. I mam około 30 kilometrów do domu. I właśnie z 5 minut mam autobus z przystanku, na który idzie się około 10 i to szybkim krokiem, więc utknęłam tu jeszcze na godzinę... - mruknęłam.
- Ty głupku. I co o której masz z głównego autobus?
- o drugiej... czyli w sumie nie będę musiała czekać za długo.
- Faktycznie godzina to nie jest długo. - powiedział ironicznie.
- Włodi, bo ci do dupy zaraz nakopię. - powiedziałam.

Ten się tylko zaśmiał głupkowato i nasunął mi czapę na oczy.

- Ej! - krzyknęłam i się zaśmiałam.
- Nie będziesz się tłukła sama. O nie.
- A mam inne wyjście? Nie mam, więc...
- A gdyby taksówkę zamówił?
- Nie.
- To z nami pojedziesz.
- Tym bardziej nie! - zaśmiałam się.
- Dobra uparciuchu, masz uważać na siebie. Do zobaczenia może za dwa tygodnie. I daj znać jak dojedziesz! - powiedział.
- Jasne. Będę cię budziła o 3 w nocy. - zaśmiałam się i spojrzałam na zegarek w telefonie. - Wesołych Świąt. - dodałam szybko.
- Wesołych Świąt, mała. - uśmiechnął się. - To do zobaczenia może za dwa tygodnie. - dodał, dalej się uśmiechając, po czym pocałował mnie w policzek i poszedł do busa.

O cholera jasna! On mnie pocałował w policzek! Krzyknęłam w duchu. I do tego miałam jego numer telefonu.
Mimo że przegrali ten mecz, wróciłam do domu jako najszczęśliwsza osoba pod słońcem. I wiedziałam, że w pewnym sensie wygrałam życie.


_______________________________

Witam was po nieco dłuższej przerwie. Niestety wena nie sługa i mnie opuściła na jakiś czas, ale postarałam się napisać dla nowy rozdział i mam nadzieję, że mnie nie ukatrupicie za te dwa miesiące niczego :(
Dajcie znać co sądzicie poniżej w komentarzach i do następnego!