czwartek, 9 czerwca 2016

Rozdział 18: Chciałbym, żeby kiedyś było między nami tak jak przedtem.

     Poszliśmy wszyscy na te kebaby. Usiedliśmy przy stoliku. Kamila była tak zaabsorbowana rozmową z Piechockim, że chyba zapomnieli, że jeszcze oprócz nich jestem ja z Wojtkiem. Niemniej jednak bardzo się cieszyłam, że tak dobrze się ze sobą dogadywali. Przyłapałam byłego siatkarza Skry na spoglądaniu na mnie. Udawałam szczerze, że tego nie widzę.

- Dominika! - Zawołała Kamila.
- Co jest? - Spytałam i się otrząsnęłam przy okazji.
- Ziemia! Mulisz nam tu. - Zaśmiała się.
- Sorry. - Mruknęłam i odgarnęłam włosy.
- Co taka wczorajsza? - Zagadnął mnie libero.
- A tak jakoś zamyśliłam się. - Uśmiechnęłam się niemrawo do niego.
- Jakieś problemy?
- Nie no co wy. - Odpowiedziałam od razu. - Niewyspana, bo ktoś z samego rana zadzwonił.
- To co żeś w nocy robiła? - Usłyszałam Wojtka.
- Spałam. A co miałam robić? - Spojrzalam na niego.
- No ja nie wiem. - Zaśmiał się.

Zmrużyłam oczy i pokręciłam przecząco głową. Kamila się do mnie uśmiechnęła. Nie wiedziałam o co jej chodzi, więc posłałam jej dość zdezorientowany wzrok.
Po kilku minutach oczekiwania dostaliśmy zamówione jedzenie i zaczęliśmy jeść. Szerze - gdyby ktoś widział jak my jemy, stwierdziłby, że świnie już lepiej jedzą. Tu sos kapnął, tu kapusta spadła, tu twarz lub ubranie całe uwalone było. Ale dzięki temu było wesoło. Najbardziej śmiałyśmy się z Kamilą właśnie z chłopaków, bo wyglądali po prostu okropnie. Wyjęłam telefon i się obróciłam i zrobiłam nam selfie, które wylądowało na Instagramie z dopiskiem:

"Powiedzenie, że ktoś je gorzej jak świnia w 100% tutaj pasuje 😂"

Po skonsumowaniu dania z kategorii: zabronione dla sportowców, poszliśmy sobie na Starówkę. Kamila szła z Kacprem pierwsza, z racji tego, że ona stąd była i znała to miasto najlepiej z całej naszej grupy. Świetnie się dogadywali, co mnie bardzo cieszyło, ale moje dogadywanie się z Wojtkiem na nowo... już nie szło tak dobrze jak za pierwszym razem. 

- Na ile masz podpisany kontrakt z Lubinem? - Spytałam, żeby nie było głuchej ciszy. 
- Na razie tylko na jeden sezon, wiesz nie chcę się wkopać w bagno i siedzieć nie daj Boże 2 sezony na ławce, chcę trochę pograć i zobaczyć jak jest w tym klubie, a potem się zobaczy. - odpowiedział z uśmiechem.
- No to faktycznie dobrze pomyślane. - przyznałam. 
- A co z Tobą? 
- W sensie co ma być? - Spojrzałam na niego.
- Dalej szkoła? 
- No tak. Dwa lata technikum mi jeszcze zostały. Staram się cieszyć ostatnimi dniami tych wakacji, bo wiem, że czeka mnie taki zapierdziel, że głowa mała. W sumie Kamilę też. 
- Egzaminy masz? 
- No, ale to za rok w czerwcu, ale mam teraz zaraz praktyki na początku roku, a jak to z nauczycielami, przypominają sobie o ocenach na ostatni dzwonek, więc wiesz. 
- Ta, wiem coś o tym, na szczęście mam to za sobą. - Uśmiechnął się delikatnie. - A chociaż fajnie spędziłaś te wakacje? 
- Nie były najgorsze, ale do najlepszych też nie należały. 
- Widziałem na zdjęciach jak szalałaś na plaży. - Spojrzał na mnie. - Wyglądałaś na szczęśliwą.
- To było tego dnia co mnie odwiedziłeś. - Wyszukałam w telefonie jedno ze zdjęć z plaży i mu pokazałam. - Natalia, ta szatynka, to jedna z moich najlepszych kumpeli z klasy. Wyciągnęła mnie tam. I powiem szczerze to był jeden z lepszych momentów jeśli chodzi o tegoroczne wakacje. - Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Mimo moich odwiedzin?
- To uszło w tłumie. Tym bardziej, że niby mamy sytuację ogarniętą. - Spojrzałam na niego.
- No mamy, mamy. Niby.
- Co masz na myśli?
- Nic. Tylko... - Podrapał się po głowie. - Chciałbym, żeby kiedyś było między nami tak jak przedtem. Ale wiem, że spieprzyłem na tyle, że to się nigdy nie stanie. A przynajmniej nie w tej najbliższej przyszłości. Być może nawet nie w tej odległej.

I w tamtym momencie mnie zamurowało totalnie. Patrzyłam na niego z rozdziawioną buzią. Tak się zapatrzyłam idąc, że przywaliłam całą sobą w latarnię z taką siłą, że się od niej odbiłam i aż zagruchotało. Jęknęłam z bólu i złapałam się za głowę.

- Ja piernicze Domcia żyjesz? - Spytał szybko.
- Chyba. - Jęknęłam.
- Coś ty zrobiła? - Podeszła moja przyjaciółka.
- Przywaliła w latarnie. - Powiedział z powagą siatkarz, po czym wybuchł śmiechem, jak pozostałe towarzystwo.
- Ha ha bardzo śmieszne. - Mruknęłam, a potem sama zaczęłam się śmiać.

Staliśmy przy tej latarni chwilę, aż mroczki przed moimi oczami zginęły i poszliśmy dalej. Oczywiście Piechocki z moją przyjaciółką prawie pokładali się ze śmiechu na ulicy. Ja zaś dalej nie mogłam wyjść z szoku, że Włodarczyk nie dość, że zdobył się na takie słowa, ale jeszcze wypowiedział z taką szczerością, że skończyło się u mnie to jak skończyło.

- Na pewno wszystko w porządku?
- W szoku jestem. - odpowiedziałam prosto z mostu.
- Z faktu, że przywaliłaś w latarnię czy z powodu tego co powiedziałem kilka chwil wcześniej?
- Chyba z jednego i drugiego. - Mruknęłam i odgarnęłam włosy.

Po kilkunastu minutach spacerowania poczułam nasilający się ból głowy. Kiedy usiedliśmy sobie na ławce, wpatrywałam się tępo w jeden punkt. Nawet nie reagowałam na początku na to, co ktoś do mnie mówił.

- Dominika coś zbladłaś. - Zauważył Piechocki. - Wszystko w porządku?
Spojrzałam na niego z przymrużonymi oczami.
- Yhm... Ja tylko... Jakoś słabo tak, w ogóle... - Zaczęłam bredzić i gubić się w tym, co mówiłam.
Bełchatowski libero spojrzał na Kamilę, a potem na Wojtka.
- No nie wydaje mi się. Domcia. - Klęknął przede mną. - Ile palców widzisz?
- Cztery? - Spytałam i wytężyłam wzrok.
- Nie jest dobrze.
- Co jest? - Spytała moja przyjaciółka.
- Domcia może mieć wstrząs mózgu.
- Może wezwijmy pogotowie?
- NIE!  - powiedziałam stanowczo. - Żadnego pogotowia.
- Ta i padniesz jak przy kanarach? O nie ma mowy. Albo wzywamy pogotowie, albo sama tam pójdziesz.
- Bo co?
- Bo inaczej cię zmusimy. - odpowiedziała moja przyjaciółka.
- I co niby zrobisz?
- Chociażby cię zaniosę. - Usłyszałam Włodarczyka.

I tu nadszedł koniec moich protestów. Wiedziałam, że już nie mam co dyskutować, ale naprawdę nie czułam się najlepiej, więc nawet na to już nie miałam siły. Kamila wezwała pogotowie, które po 10 minutach się pojawiło i mnie zabrało wraz z nowym nabytkiem Cuprum Lubin, który zdeklarował się, że pojedzie ze mną. Leżałam trochę wczorajsza na tych noszach. W pewnym momencie wszystko zaczęło się robić coraz mniej wyraźne. Robiło się też coraz ciszej...

~*~

Gdy otworzyłam oczy przywitało mnie już znajome mi nieprzyjemnie rażące światło lamp. Zmrużyłam oczy i się skrzywiłam, jednak po chwili obraz mi się wyostrzył. Rozejrzałam się po pomieszczeniu.

- No śpiąca królewno. Witamy z powrotem. - Usłyszałam. 
- Bardzo śmieszne. - mruknęłam. - Co mnie ominęło?
- Panika ratowniczki medycznej, która na początku stwierdziła, że nic ci nie jest, ale jak straciłaś przytomność to nie wiadomo kto bardziej potrzebował pomocy, ty czy ona. - Odpowiedział z uśmiechem.
- I to jest taki powód do głupkowatego uśmiechu? - Spytałam. 
- Nie, szczerze sam prawie osrałem się ze strachu, głupku. Czemu nie mówiłaś, że się źle czujesz? Gdyby Piechu się nie spytał to prawdopodobnie byś nam padła w połowie drogi na Klimek. 
- No już... Myślałam, że to normalne, ból głowy po przywaleniu w latarnię. A ty nie gadaj, że się przejąłeś? 
- Bardzo śmieszne. - Mruknął. - Tyle, że sierotko Marysiu masz wstrząs mózgu. I twoi rodzice już są w drodze. 
- No chyba nie. - Jęknęłam. - A gdzie Kamila i Kacper?
- Pojechali po Twoje rzeczy. 
- Ty tak serio z moimi rodzicami? - Spytałam.
- Tak. W sumie i tak cię nie mogą zabrać, chyba że przewiozą cię do Gdańska. A to by było za dużo cyrklowania chociażby z samymi papierami. - Odpowiedział. 
- Świetnie... To na ile tu utknęłam? 
- Na tydzień. 
- No jeszcze lepiej. - Prychnęłam ironicznie. 
- Ciesz się, że tylko na tym się skończyło. - zgasił mnie.
- W sumie masz rację. 
- Dominika przyznaje mi racje!? W kalendarzu to sobie zapiszę!
- Możesz nawet na czole jak ci pasuje. - Uśmiechnęłam się. 
- Wredota. 
- Mów mi to. - Zaśmiałam się cicho. 
- Tu masz swój telefon i torebkę, nie bój się nie zaglądałem, nie grzebałem, chociaż bardzo mnie korciło. - podał mi moje rzeczy.
- O dzięki ci łaskawco. - odpowiedziałam. - Serio dzięki. Chociażby za uszanowanie prywatności. 
- Nie ma za co. Odpoczywaj, a ja pójdę powiadomić lekarza, że się obudziłaś. 
- Wojtek. - powiedziałam szybko zanim wyszedł.
- No co jest? 
- Dziękuję. - Posłałam mu delikatny uśmiech.

Ten go tylko odwzajemnił i zniknął za drzwiami. Położyłam głowę na poduszce. Gapiłam się w sufit. Po kilku minutach przyszedł lekarz i przeprowadził wywiad i badania. Nie mówiąc nic konkretnego opuścił pomieszczenie, w którym zaraz pojawiła się cała kompania. 

- No Domcia... 
- Nic nie mów, Kamcia. Nic to nie da. - uprzedziłam ją zanim dokończyła. 
- Moja mama prawie na zawał zeszła, a co dopiero twoi rodzice. 
- Słyszałam, że mają przyjechać.
- Raczej w odwiedziny, bo cię nie mogą zabrać.
- Jakoś przeżyję. 
- A jak się czujesz? - Usłyszałam pytanie Piechockiego. 
- Wiesz, szału nie ma dupy nie urywa, jak to mówią. Ale na pewno jest lepiej niż wcześniej.
- No to tyle dobrego. 
- Fundujesz nam niezłe przygody.
- Poczekaj, jeszcze się nie rozkręciłam. - Zaśmiałam się delikatnie.
- Lepiej tego już nie rób. - Oznajmił od razu przyjmujący. 
- Spokojnie, nie zamierzam. 

I wtedy do mojej sali weszli moi rodzice. Byli zaskoczeni "tłumem" wokół mojego łóżka. Jednak wzrok mojej mamy utkwił na Włodarczyku, który już wiedziałam, że ma przechlapane....


__________________________________________


Witam was po dłuższej przerwie. 
Z góry przepraszam za bardzo duże odstępy w dodawaniu rozdziałów, ale niestety wena nie rozpieszcza, więc mam nadzieję, że powyższy rozdział się Wam spodobał! :)
Dajcie znać, co sądzicie poniżej w komentarzach!
Do następnego! :)