poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 11: Oddam mu te kluczyki i będzie po sprawie

    Witam Was ponownie! :D 
Na szczęście blogger się na mnie już nie gniewa i mogłam napisać kolejny rozdział haha :)
Dziękuję wam za 9800 wyświetleń! Nie spodziewałam się takiego wyniku na tym blogu! 
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i do następnego :)
____________________________________________________________

 Przez całą podróż do domu myślałam tylko o tym, co się wydarzyło na peronie. Byłam trochę jak w amoku. Nie ogarniałam za bardzo,co się dzieję. Jak się mogłam spodziewać, kiedy tylko przekroczyłam próg domu, a była to prawie 2:30, mama stała przed drzwiami.
No to po mnie. 


- No... Wpadłaś kochanieńka. Tak długo mecz na pewno nie trwał, tym bardziej, że Polska wygrała 3:0. - Powiedziała dość zdenerwowana.

- Mamo... - Jęknęłam. - No bo kolegę spotkałam...
- Nie interesuje mnie to! Miałaś zadzwonić po tym, jak się skończy mecz! Z ojcem od zmysłów odchodziliśmy! Gdzieś ty się szlajała?!
- Byłam w Sopocie... - Mruknęłam i podrapałam się po głowie.
- W SOPOCIE?! No świetnie...
- Mamo możemy porozmawiać o tym rano? - Spytałam, bo byłam wykończona.
- O możemy i porozmawiamy. Póki co masz szlaban na wyjścia z przyjaciółmi.
- Ale mamo!
- Nie ma! Już pomijając wszystkie mecze... Widziałaś swoje oceny?! Jak ty chcesz zdać egzamin zawodowy?! -  Wydarła się.

    Coś czułam, że miarka się przebrała. Zamilkłam i poszłam do swojego pokoju. Po części miała racje, Moje oceny to nie jest szczyt marzeń. Przebrałam się w piżamę. Już nawet nie zmywałam makijażu, tylko poszłam spać. Wiedziałam, że rano też nie będzie tak miło.

*

     Tak jak się spodziewałam rano nie było kolorowo. O dyskusji z moją mamą nawet nie było mowy. Wiedziałam, że mam przekichane. Zbudziłam się o siódmej. Nie próbowałam wszczynać dyskusji o nie pójściu na dwie pierwsze lekcje, bo dopiero by mi się oberwało. 
Byłam lekko mówiąc nie do życia. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, przeżegnałam się. No tak nie zmyłam makijażu. Dokładnie umyłam twarz i poszłam do kuchni. Mama też była tego dnia w domu. 

- Dzisiaj po szkole wracasz prosto do domu. - Powiedziała na wstępie. 
- Wrócę parę minut później, bo muszę koledze kluczyki od samochodu oddać. - Odparłam. 
- Ukradłaś mu kluczyki do auta?! 
- Nie! Debil chciał jechać po trzech piwach, to powiedziałam, że nie ma mowy i mu je zabrałam i dzisiaj mu je oddam. Jezu nie spodziewałam się, że uważasz mnie również za złodziejkę. - Warknęłam i poszłam się ogarniać. 
- Co to za kolega? - Poszła za mną. 
- Wojtek... Nie znasz. 
- No i pewnie nie poznam. Dziecko co ty wyprawiasz ze swoim życiem? 
- Jezu oddam mu te kluczyki i będzie po sprawie! Co ty masz znowu za problem?! To jest moje życie i moja sprawa co z nim robię! 
- Dopóki mieszkasz pod moim i ojca dachem, to liczysz się z naszym zdaniem! 
- Mogę się z nim liczyć, ale nie będziecie podejmowali za mnie żadnej decyzji! 
- Jeszcze się okaże. Jak ci nie pasuje to się wyprowadź.
- Czekam tylko na moment aż skończę szkołę. Wiesz już nie mogę się doczekać. - Odparłam sarkastycznie. 

Ubrałam się i delikatnie umalowałam, spakowałam się do szkoły, wzięłam kurtkę i wyszłam. Szczerze już miałam tego wszystkiego dość. Usłyszałam swój telefon.

- Halo?! - Warknęłam. 
- Zapomniałaś kanapek.
- Kupię sobie w szkole. - Powiedziałam i się rozłączyłam. 

     Ten dzień w żadnym wypadku nie zapowiadał się dobrze. W szkole za to trochę się odprężyłam. Mimo niezapowiedzianego sprawdzianu z matmy, jakoś udało mi się dostać z niego 4-, co było dla mnie dość wielkim cudem.   

- A ty co taka nie w sosie? - Usłyszałam Natalię. 
- Pokłóciłam się z mamą. Norma. - Mruknęłam bez entuzjazmu.
- A mecz jak? 
- Mecz był zajebisty! Polacy wygrali, więc jeszcze lepiej. - Zaczęłyśmy rozmawiać. 

Ta wiedziała, jak odwrócić moją uwagę. Mimo że nie za bardzo interesowała się siatkówką, wypytywała o każdy szczegół. Cieszyła się po prostu razem ze mną, że udało mi się spełnić swoje marzenie.

- A słuchaj pojedziesz ze mną po szkole do Bałtyckiej? Muszę sobie jakąś sukienkę ogarnąć. 
- Eee. Po szkole nie mogę, bo jadę pod Ergo znowu, bo muszę koledze kluczyki oddać...
- Koledze? - Uniosła brew. - Dobra Szafraniec nie kituj mi tu, widzę ten uśmiech,. 
- To tylko kolega! - Zaśmiałam się głośno.
- Jasne, jasne. Chodzi o Wojtka? 
- A ty skąd wiesz?!
- Instagram kochana. 
- No dobra masz mnie. - Mruknęłam i zaczęłam jej opowiadać całą historię. 

Zaczęła się ze mnie śmiać po chwili.

- Co? 
- Serio podpieprzyłaś mu kluczyki? 
- Nie podpieprzyłam, bo on o tym wie. Po prostu nie pozwoliłam mu na prowadzenie auta po alkoholu. 
- Doma jaka bohaterka.
- Ktoś z tej dwójki musiał myśleć. - Zaśmiałam się. - Po szkole jadę mu je oddać. 
- A co na to twoja mama? 
- Stwierdziła, że jestem głupia, nieodpowiedzialna i w ogóle... Dobra ja wiem, że moje oceny to nie są same szóstki i piątki, no ale bez przesady, tak? Zdam na luzie, zawodowe też, więc nie wiem po co ta sieje taką panikę. 
- A o której byłaś w domu? 
- Około 2:30... 
- Coś ty tyle robiła?! - Spytała zdziwiona. - A dobra... Wojtek... I nie poruszał tematu? 
- Nie musiał. Na pożegnanie mnie pocałował. Ale wątpię, że to coś w ogóle znaczyło. Przecież to siatkarz. Gdzie ja i on...
- Przestań pierdolić takie głupoty. Nie zrobiłby tego bez powodu. 
- No niby. Ale nie zdziwię się, jak po dzisiejszym spotkaniu kontakt się urwie. - Szepnęłam.
- Nie bądź taka pesymistyczna. 

     Dotrwałam do końca lekcji i pojechałam pod Ergo Arenę. Nie mogłam o tym myśleć. Przecież on takie jaj ja może mieć na pęczki. Dobra nie myśl o tym, pomyślałam i wsłuchałam się w muzykę lecącą ze słuchawek. Po 30 minutach byłam pod halą i czekałam na niego. 

- No jesteś w końcu. - Zaśmiałam się. 
- Sory, korki były. - Pocałował mnie w policzek. 
- Tu masz kluczyki. I błagam nigdy więcej takich posranych pomysłów. - Jęknęłam. 
- No spoko. - Posłał mi swój czarujący uśmiech. - Skusisz się na kawę? Albo obiad? 
- Nie tym razem niestety nie. Jestem uziemiona u muszę wracać do domu, bo nie dożyję jutra. - Mruknęłam. 
- Aż tak?
- Byłam o w pół do trzeciej w domu, czego ty oczekiwałeś? 
- I to przeze mnie... To chodź wezmę samochód i cię odwiozę, będzie szybciej. 
- Nieee. Muszę jeszcze do wujka podejść po jedną książkę. Innym razem. 
- Innego może nie być. - Zaczął mnie przekonywać.
- Jakoś z tym przeżyję. - Puściłam mu oczko. 
- Słuchaj, a wracając do wczorajszego.... dzisiejszego...
- To nic nie znaczyło, wiem. Spoko. - Weszłam mu w słowo. - Muszę iść. Trzymaj się. - Powiedziałam i poszłam w swoją stronę. 

     Czyli było tak jak myślałam. To absolutnie nic nie znaczyło. Na przystanek akurat podjechał autobus, więc na niego podbiegłam i pojechałam szybko do wujka, zabrałam co miałam do zabrania i pojechałam do domu. Siedziałam w autobusie zamyślona. W pewnym momencie usłyszałam swoją ukochaną piosenkę. Wzięłam głęboki oddech.
Szafraniec nie wyj, tylko nie wyj. To nic nie znaczyło, wiedziałaś o tym. Wmawiałam sobie, żeby się nie rozpłakać. Nie wiem czemu tak zareagowałam.
     Kiedy weszłam do domu, od razu poszłam do swojego pokoju i się w nim zamknęłam. Wyjęłam telefon z torby i od razu wybrałam numer swojej najlepszej przyjaciółki.

- Halo? - Usłyszałam po paru sygnałach.
- Wiesz co? Chyba potrzebuję przyjaciółki. - Powiedziałam łamiącym się głosem.
- Jezu, co się dzieje?
- Po meczu wczoraj się z nim widziałam... - Zaczęłam jej opowiadać.

Opowiedziałam swojej przyjaciółce od A do Z wszystko, co się wydarzyło. Łącznie z dzisiejszym. Na koniec chcąc nie chcąc uroniłam kilka łez. Z kilku nagle zrobiło się ich morze.

- No ej Domcia co ty... Nie płacz...
- Ja tego nawet nie kontroluję. - Wyszeptałam. - Po co ja głupia robiłam sobie nadzieję.
- A powiedział Ci to?
- Wyczytałam to między słowami i po jego wyrazie twarzy. - Podciągnęłam nosem.
- Jak ja go dopadnę... Niech tylko go spotkam na meczu jak Bełchatów będzie u nas...
- On odszedł ze Skry. - Oznajmiłam.
- CO?! Gdzie on gra?
- W Cuprum.
- Jeszcze lepiej. - Mruknęła. - Stara nie martw się. Nie masz czym. Pogadam jeszcze z Kacprem.
- Kręcisz z nim?
 - Tylko piszemy. - Zaśmiała się. - Ale przynajmniej nie jest taki gnojkowaty jak się wydawał.
- Dobrze, że chociaż tobie się układa. - Wyszeptałam.
- Dominika słoneczko, chodź do kuchni, musimy porozmawiać. - Wszedł nagle mój tata do pokoju.

Spojrzałam na niego. Byłam przecież cała zapuchnięta i zapłakana, więc nic dziwnego, że był zdziwiony.

- Zaraz. Rozmawiam przez telefon. - Odpowiedziałam spokojnie, wycierając policzki.
- Dobrze. - odparł i zamknął z powrotem drzwi. - Jest cała zapuchnięta i zapłakana... - Usłyszałam, jak mówił do mojej mamy.
- Muszę kończyć. Rodzice chcą ze mną porozmawiać.
- Jasne. Trzymaj się tam.
- Postaram się. - Wymusiłam uśmiech i się rozłączyłam.

Kiedy odsunęłam telefon od ucha, zobaczyłam, że mam wiadomość. Od Wojtka. Nie odczytałam jej. Odłożyłam telefon, wytarłam twarz i poszłam do kuchni, tak jak tata mnie prosił. Usiadłam na krześle przy stole.

- Dominika... - Zaczął tata.
- Wiem... To co zrobiłam było skandaliczne... Powinnam była chociaż zadzwonić... - Wyszeptałam ze skruchą. - Mama ma racje, jestem nieodpowiedzialna...
- Nie o to nam chodziło. - Zwrócił mi uwagę.
- Ktoś tu chyba coś przemyślał. - Szepnęła.
- Miałam na to cały dzień. - Odpowiedziałam. - Wiem jestem uziemiona pewnie do momentu aż nie poprawię ocen.
- To fakt, ale... - Próbowała dokończyć rodzicielka.
- Słońce co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś roztargniona, zamyślona, dzisiaj wróciłaś z płaczem do domu?
- Po prostu mam parę swoich, beznadziejnych jak na mój wiek problemów. To wszystko. - Odpowiedziałam.
- Skoro płaczesz, to nie jest dobrze.
- A czy ja kiedykolwiek powiedziałam, że jest? - Spytałam.
- To co się dzieje? - Spytała mama.
- Po prostu zrobiłam sobie fałszywą nadzieję, że ja i pewien ktoś... Że ten ktoś coś czuje, tak nie jest i tyle. - Powiedziałam z gulą w gardle.
- Co? - Usłyszałam tatę, bo chyba nie zrozumiał.
- Dominika ma złamane serce.
- Aż tak to nie. - Zaśmiałam się smutno. - Pozwolicie, że pójdę się trochę pouczyć... - Wstałam.
- Jest piątek. - Uniosła brew mama.
- I? Mam sporo rzeczy na poniedziałek. Im szybciej zacznę, tym szybciej się z tym uporam. - Stwierdziłam i poszłam do swojego pokoju.

Włączyłam komputer i odpaliłam swoją playlistę. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne mi materiały i zaczęłam robić notatki. Wolałam już się uczyć niż zaprzątać tym wszystkim swój umysł.

     Nie chciałam z nim rozmawiać, nie chciałam z nim pisać, nie odbierałam od niego telefonów, nie odpisywałam na żadne wiadomości, nawet te na instagramie. Starałam się jakoś to przeboleć, chociaż było ciężko.  Na szczęście Natalia i Kamila nie pozwoliły mi się załamać. Podnosiły mnie na duchu jak tyko mogły. 
     Rodzice w końcu dali mi trochę przestrzeni i przestali na mnie naciskać. Nie poruszali tematu wcale, jedynie nauki, co było do zniesienia. W tym czasie starałam skupić się na poprawieniu ocen i jak najlepszym przygotowaniu do egzaminów, bo były za niecałe trzy tygodnie. 

- W środę jest wywiadówka, żeby nie było, że nie mówiłam. - Powiedziałam, jak wróciłam do domu.
- O której? - Usłyszałam mamę.
- O 17, jak zawsze.
- A co w szkole?
- A nie najgorzej. - Podeszłam do salonu, kiedy zdjęłam kurtkę, buty i odstawiłam torbę. - Zapowiedzieli nam kolejny sprawdzian, ale materiał do zniesienia, czyli nie będzie tragedii.
- Serio wzięłaś się za naukę. - Zdziwiła się.
- Wiem, że w moim wykonaniu to cud, ale dam radę. - Uśmiechnęłam się.
- Wiem, że dasz. W końcu po kimś w tej rodzinie charakter musisz mieć. - Zaśmiała się.
- Telefon ci dzwoni.
- Co? - Spytałam. - A. Dobra. - Zaśmiałam się i poszłam zobaczyć, kto to.

Zaraz uśmiech zszedł mi z twarzy. Włodarczyk.  Nie odrzuciłam, ale po prostu nie odebrałam. Wróciłam do salonu.

- Kto to?
- Nikt... - Mruknęłam. - Słuchaj mamuś a mogę jechać do Kamili za tydzień w piątek?
- Na ile? - Spytała.
- Tak na weekend. Mamy parę spraw do obgadania, a po za tym w sierpniu jest Memoriał Wagnera w Toruniu i chciałybyśmy pojechać, a mam jeszcze resztę ze swojej wypłaty, to bym sama kupiła bilety i w ogóle.
- Pociągiem?
- No. A co to za problem? - Spytałam.
- Żaden. Może tata cię podwiezie?
- Jakby chciał i mógł to czemu nie. - Zaśmiałam się.
- Ale po szkole? - Upewniła się.
- No tak. W piątek mam dwa sprawdziany, więc muszę być i je zaliczyć i mieć święty spokój. Gdzieś tak koło 16 podejrzewam.
- To spokojnie tata cię zawiezie. Nie będziesz marnowała kasy na bilety wte i wewte. - Uśmiechnęła się.
- To spoko. - Poszłam do swojego pokoju.

Ubrałam się w swój ulubiony czarny dres i poszłam odrobić lekcje. Ostatnio tak się zmotywowałam do nauki, że mama się śmiała, że jej córki podmienili, a prawda była taka, że musiałam się czymś zająć, żeby o TYM nie myśleć. A przynosiło to dobre skutki w postaci coraz lepszych ocen.

czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 10: Najlepszy dzień w moim życiu

     Od tej całej szopki w szpitalu już minęło trochę czasu. Z tego wszystkiego prawie zapomniałam o najważniejszej rzeczy w mojej życiu. O swoim pierwszym meczu reprezentacji Polski! Tak to się miało wydarzyć! Tego dnia wyczekiwałam najbardziej na świecie. Po tych wszystkich przygodach nie mogłam odpuścić tego meczu, tym bardziej, że miał być w Ergo Arenie. Kiedy kupiłam bilet, wpatrywałam się w niego prawie cały czas, bo nie dowierzałam, że to się faktycznie wydarzy! To było coś absolutnie nierealnego!
      Niestety na ten mecz szłam ze swoimi dwiema koleżankami, a nie z Kamilą, bo się okazało, że nie może. Oprócz tego małego mankamentu nic nie było w stanie popsuć mi tego dnia.

 - Dominika, słoneczko słuchaj. - Zaczęła moja mama.
- Słucham? - Podeszłam do salonu.
- Masz tam na siebie uważać to po pierwsze. Idiotów nie brakuje. Po drugie masz się pilnować.
- Mamo litości nie idę sama tylko z Suzy i Agatą, a po za tym to jest mecz, a nie Woodstock. - Stwierdziłam z uśmiechem. - Nic mi nie popsuje tego dnia. To jest spełnienie moich marzeń!
- Ja wiem, ale mimo wszystko zachowaj zdrowy umysł.
- Ta, bo na pewno ja idę tam się opić piwskiem i robić burdy pod bandami. - Zaśmiałam się i poszłam do swojego pokoju się ubrać.

     Uśmiech z mojej twarzy nie schodził od początku dnia. Przebrałam się w ciemne rurki i bluzkę w paski, na to założyłam swoją czarną skórzaną kurtkę, a na to założyłam biało-czerwony szalik. Potem poszłam nałożyć delikatny makijaż. Nie chciałam się jakoś mocno malować, bo wiedziałam, że na hali będzie ciepło i jakoś nie chciałam wyglądać jak miś panda po pierwszym secie.
     Kiedy stwierdziłam, że wszystko wygląda w miarę dobrze, spakowałam bilet na mecz, portfel z kartą miejską, pieniędzmi i dokumentami, szczotkę, perfum i wszystkie inne takie potrzebne dziewczynie rzeczy.

- Dobra, ja się będę powoli zwijała. - Stwierdziłam, kiedy zaczęłam ubierać buty.
- No dobrze. A ile mecz będzie trwał?
- Oj nie wiem, zależy.
- Od setów?
- Dokładnie. - Uśmiechnęłam się.

     Po kilku minutach wyruszyłam na przystanek. Ludzie się na mnie patrzyli nieco zdziwieni. No tak miałam szalik z Orzełkiem. Nie przejmowałam się tym. To był najważniejszy dzień w moim życiu. Nic mi nie przeszkadzało. No może to, że trochę było mi ciepło. Pisałam przez całą drogę z Kamilą. Miałam takie motylki w brzuchu. Tak nie mogłam doczekać się momentu, kiedy namalują mi na twarzy flagę Polski i wkroczenia do mojego drugiego domu. Wysłałam snapa na my story z szalikiem i dopiskiem "Ergo Areno nadchodzę!"
     W końcu, kiedy wysiadłam z tramwaju, ujrzałam swoje dwie koleżanki. Wymalowali nam twarze, oczywiście to by było zbyt piękne, żeby było za darmo. 5 złotych za to chcieli, ale jak szaleć to szaleć.

- Jezu nie mogę się doczekać! - Powiedziałam.
- Ja też! Nasz pierwszy mecz!
- Ale na pewno nie mamy jakiegoś złego miejsca? - Spytała Suzy.
- Mamy w sektorze przy boisku, jednym z najlepszych. - Uspokoiłam koleżankę.
- Ty się chociaż przygotowałaś, masz szalik, a my?
- Daj spokój, macie wielką flagę. - Zaśmiałam się.

     Poszłyśmy w wyśmienitych humorach na halę. Sprawdzili nam bilety i torby, po czym wyruszyłyśmy dalej. Nie było osoby, która by nie była wymalowana na biało-czerwono, albo nie miała jakiegoś akcentu. Marek Magiera  już powoli zaczynał zabawiać publiczność. Dość szybko znalazłyśmy swoje miejsca i usiadłyśmy. Mój snapchat był tak potwornie zaspamowany, że czasami współczułam tym, co będą to oglądać, a jeszcze nie zaczął się mecz. Chwilę później zaczęłyśmy śpiewać razem z resztą " Polska Biało-Czerwoni". Już wtedy wiedziałam, że następnego dnia nie będę wstanie się odezwać.
     Kiedy panu Magierze udało się rozgrzać publikę, Przywitaliśmy obie drużyny, czyli Polskę i Rosję. Chwilę po tym był czas na gwóźdź programu według mnie - na Mazurka Dąbrowskiego. Odśpiewany acapella przez całą Ergo Arenę sprawił, że miałam ciarki na całym ciele i łzy w oczach. Wkrótce trenerzy przedstawili wyjściowe szóstki.
      W składzie trenera Antigi nie zabrakło zaskoczenia - Mateusza Bieńka. Chłopak był debiutantem w reprezentacji. Ale wszedł w mecz z niezłym impetem. Już na samym początku zablokował Sawina, a chwilę później posłał efektownego asa. Dał tym samym naszym prowadzenie 6:2. Jednak naszą uwagę przykuł Bartek Kurek, który wrócił po roku do reprezentacji. Tym razem wcielił się w rolę atakującego. Jednak ataki to nie było coś co mu szło w tym meczu, za to zagrywka... posyłał takie bomby, jakby chciał rozstrzelać Rosjan w pojedynkę. Tym samym Kubiak i Mika popisywali się blokiem. W naszym zespole nie było absolutnie żadnego mankamentu. Na co Rosjanie nie zareagowali prawie wcale, szybko się zniechęcili, co dało Polakom wygraną 25:16.
     W drugim secie podobnie jak w pierwszym koncert świetnych zagrań Biało-Czerwonych trwał dalej. Sborna próbowała wszystkiego, ale graliśmy tak sprytnie. Tu chowaliśmy ręce, żeby nie było obcierki, odbieraliśmy każdą piłkę. Na pozycji libero Zati dawał też nieźle popalić. Był dosłownie wszędzie! Żadna piłka ze strony gości nie była dla naszych zaskoczeniem. Nie pomogła nawet rotacja składem. Woronkow zmienił rozgrywającego, potem rozpoczęła się roszada wśród atakujących, a jedyne co zdołali ugrać to punkt więcej na koniec seta.
      Po pierwszych akcjach trzeciej partii wydawało się, że trener Woronkow znalazł wreszcie skład zdolny przeciwstawić się Polakom. Z wyjściowej szóstki zostali tylko Andriej Aszczew i Biriukow. Nic z tego. Polacy bardzo dobrze zagrywali, co ustawiało grę. Łatwiej wtedy o skuteczny blok, w którym brylował Bieniek. Podbudowany skutecznymi akcjami tak się rozszalał, że 13. i 14. punkt zdobył serwami, a wcześniej popisał się bardzo trudnym atakiem, uderzając piłkę w przeciwną stronę od biegu. Kubiak blokował wyższego o 15 cm Pawła Moroza, a Marcin Możdżonek zdobył dla nas ostatni punkt i wygraliśmy 3:0 w całym meczu. MVP został oczywiście Mateusz Bieniek.
     Szybko zeszłyśmy z dziewczynami do barierek. Troszkę się nachodziłyśmy, ale w końcu udało nam się podejść do Zatiego.

- Hej Paweł można zdjęcie? - Spytałam z uśmiechem.
- Pewnie! - Wyszczerzył się i ustawił się ze mną do zdjęcia.

Po chwili miałam zdjęcie z polskim libero. Tak samo jak dziewczyny.

- Dzięki wielkie! - Powiedziałyśmy wszystkie chórkiem i poszłyśmy dalej.

     Jednak nic z tego całego "dalej" nie wypaliło, bo siatkarze byli tak okupowani przez kibiców, że nawet na centymetr nie dało się do nich przepchać. Postanowiłyśmy, że nie będziemy zachowywały jak jakieś napalone hotki i poszłyśmy. Szczerze i tak nie spodziewałam się, że dam radę z kimś z naszych zrobić zdjęcie, a tu zaskoczenie.
    Po wyjściu z hali rozeszłyśmy się w swoje strony. Od razu wstawiłam na instagrama zdjęcie z Zatim. Po chwili usłyszałam wołanie za sobą.

- Domcia!

Zdziwiona obróciłam się i ujrzałam Włodarczyka! Zamurowało mnie kompletnie, Stanęłam jak wryta.

- C... Co ty tu robisz? - Wykrztusiłam z siebie.
- Pomyślałem, że mecz to świetna okazja, żeby pogadać, ale niestety cię na trybunach nie wyczaiłem. - Zaśmiał się.
- Byłam w 105 sektorze. - Uśmiechnęłam się blado.

Nie wiedziałam, jak mam z nim rozmawiać. Minął ponad miesiąc odkąd się ostatni raz widzieliśmy i od tego co odwaliłam.

- Zły moment wybrałem? - Spytał.
- Nie, tylko... Zaskoczyłeś mnie trochę, wiesz?
- Inaczej byś się raczej ze mną nie spotkała, a insta i snapczat mi ułatwił trochę zadanie.
- Bo wiedziałeś, że będę. - Szepnęłam.

Błagam tylko nie poruszaj tego tematu, nie poruszaj tematu...

- Chciałabyś gdzieś iść? Na piwo czy coś? No dawaj, nie daj się prosić. - Posłał mi tym samym swój uśmiech i wygrał.

Zaśmiałam się pod nosem.

- No dobra, tylko wiesz... Ja jutro mam szkołę. - Oznajmiłam.
- Oj tam pierwsze dwie lekcje sobie odpuścisz.
- Włodarczyk... - Uniosłam brew.
- No co? - Zaśmiał się.

Pokręciłam głową, chichocząc pod nosem.

- Chodź zanim się rozmyślę. - Mruknęłam. - Kierunek Sopot czy jak?
- A ty co jasnowidz jesteś? Zawsze wszystko musisz wiedzieć? - Jęknął.
- Jesteś zbyt przewidywalny. - Stwierdziłam rozbawiona. - No chodź.
- Ja się tak nie bawię. - Mruknął, ale po chwili sam zaczął się śmiać.

     Objął mnie przyjaźnie po czym poszliśmy w stronę Sopotu. Zamiast się cieszyć, że go widzę, modliłam się o to, żeby nie poruszał tematu. Wtedy by się zrobiło niezręcznie już do końca. Poszliśmy ponownie na Molo.
Halo, chyba mam deja vu.

- Wolisz iść do baru, czy plenerek?
- Ja chyba raczej z tych co wolą w plenerze. - Zaśmiałam się.
- To spoko, to idziemy do sklepu.

Ciekawie się zapowiada, pomyślałam. Poszliśmy do pobliskiego spożywczaka i zaopatrzyliśmy się w piwa i przekąski.

- Serio? - Spojrzał w koszyk. - Tylko dwa?
- Czy ja wyglądam jak śmietnik twoim zdaniem? - Spytałam.
- Nie! Co ty. No w sumie trochę...
- Włodi jak Ci do dupy nakopię... - Uniosłam brew.
- No już już. Nie gotuj się tak. - Zaśmiał się przy czym mnie objął.
- Grabisz sobie. - Mruknęłam.

Oczywiście potem stoczyłam z nim batalię o to, czy będę sama za siebie płaciła czy nie. I oczywiście on musiał wygrać, bo jakżeby inaczej.

- Następnym razem nawet nie myśl, że będziesz płaciła za siebie.
- A to będzie jakiś następny raz? - Spytałam.
- No... A nie chcesz? - Spojrzał na mnie.
- No nie wiem, nie wiem... Zobaczymy. - Odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. 

- No weź nie rób mi tego.
- Ale czego? - Spojrzałam na niego.
- Zaraz cię wrzucę do morza. - Ostrzegł.
- Mam się Ciebie bać, czy co? - Zaśmiałam się.

Poszliśmy na plażę, jak ostatnim razem. Zdjęłam kurtkę i położyłam na piasku, a potem usiadłam. Po pierwszych obserwacjach stwierdziłam, że nie tylko my mieliśmy ochotę na piwko w plenerze.

- To... Masz zasłużony urlop. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A no mam i to w sumie od Bełchatowa to tak na dłużej...
- Co masz na myśli? Ty chyba nie... - Zaczęłam nieco zaskoczona.
- Tak... Przenoszę się do Lubina. - Wzruszył ramionami i otworzył jedno swoje piwo, a potem jedno moje i mi je podał.
- Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz w tym momencie. - Wypaliłam zszokowana.
- No nie... Mówię serio. - Zaśmiał się. - Od następnego sezonu gram w Lubinie.

Chłopak zauważył jaką miałam minę w tamtym momencie.

- Hej... Co się dzieje? - Zapytał.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś. - Szepnęłam i odgarnęłam włosy z czoła. - Ale skoro tak wybrałeś, to spoko. Najwyraźniej tam będzie Ci lepiej. - Dodałam i wzięłam sporego łyka piwa.
- Przynajmniej coś pogram. - Mruknął i zrobił to samo co ja.

Czyli moje plany o przyjeździe do Bełchatowa na mecz tak trochę szlag trafił, pomyślałam. Spojrzałam przed siebie.

- Domcia widzę, że coś jest nie tak...
- Jest okej, serio. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak... - Zaśmiałam się. - Spoko jest.
- Niech ci będzie. - Dał mi spokój. - To dawaj toast. Za wygrany mecz.
- Za spotkanie też. - stuknęłam w jego butelkę i wzięłam łyka.

Kiedy odbiegliśmy od tematy zmiany klubu, jakoś atmosfera zrobiła się lżejsza. Opowiadaliśmy sobie, co się zmieniło, różne żarty. Tematów nam nie brakowało.

- Wiesz jak twój wujek mnie nastraszył? - Mówił, śmiejąc się. - Serio jest policjantem?
- Tak. - Zawtórowałam mu.
- Co się wtedy wydarzyło?
- Zapomniałam portfela z domu i do tramwaju wsiedli kanarzy i od razu jeb! Bileciki do kontroli. I mi ciśnienie skoczyło, zestresowałam się no i mi się słabo zrobiło... A potem to już wiesz... Szpital.
- Jezu to jak ty na mecze chodzisz? - Zapytał.
- Do tego, że jesteście specjalistami od dramatów, zdążyłam się przyzwyczaić. - Poklepałam go po ramieniu. - To było życie na krawędzi.
- Tak trochę. - Zaśmiał się.

Nie zauważyłam nawet, że było już parę minut przed pierwszą w nocy. Kiedy spojrzałam na zegarek, zamarłam.

- O kurwa... Mama mnie zabije. - Jęknęłam i szybko zaczęłam się zbierać.
- Hej spokojnie. Mogę cię podrzucić.
- Nie będziesz prowadził. O nie. - Spiorunowałam go wzrokiem.
- Daj spokój nic mi nie będzie.
- Wojtek, serio chcesz jechać po trzech piwach? - Spytałam. - Zaraz ci kluczyki zabiorę i będzie po.
- No dawaj. - Zaśmiał się.

Zaczęliśmy się ganiać jak idioci po całej plaży. W końcu go dogoniłam i szybko z kieszeni wyjęłam kluczyki.

- To nie było takie trudne. - Pokazałam mu język.
- Hej!
- Nie ma mowy. Zamawiasz taksówkę i jedziesz do hotelu, a nie będziesz prowadził. Jutro Ci je oddam.
- No ej! Dawaj je. - Podszedł do mnie.
- Nie ma mowy. Jeszcze coś ci się stanie.
- Martwisz się o mnie?
- Skoro jesteś taki głupi i chcesz prowadzić po trzech piwach, to chyba raczej powinnam, nie? - Spojrzałam na niego. - Jutro ci je oddam.
- Słowo?
- Słowo. Człowieku ja nawet prawa jazdy nie mam, więc daleko bym zajechała. - Zaśmiałam się.
- To chociaż cię na peron odprowadzę, nie będziesz się szlajała sama.
- No spoko. - Posłałam mu delikatny uśmiech i zabrałam swoje rzeczy.

Śmieci wyrzuciłam do śmietnika i poszliśmy. Czułam niemałą satysfakcję z tego, że udało mi się jego bardzo zły pomysł wybić z głowy. Było dość chłodno, więc skrzyżowałam dłonie na piersiach. W pewnej chwili poczułam jak mnie okrywa swoją kurtką.

- Hej... a Ty? Zmarzniesz. - Spojrzałam na niego.
- Mi nic nie będzie.
- Dzięki. - Zarumieniłam się delikatnie.

Po paru chwilach staliśmy już na peronie. Zdążyłam kupić bilet w automacie. Jak się okazało miałam SKM-kę za 15 minut.

- Masz dopiero za 15 minut.
- Lepsze to niż czekanie godzinę na nocny. - Stwierdziłam.
- No w sumie. - Przyznał mi racje.

Nagle jakoś przestało mi się chcieć wracać do domu.

- Zaspamowaliśmy instagrama. Tak trochę. - Zaśmiałam się.
- Eee tam. - Machnął ręką. - Ratujesz je, bo ja za każdym razem jak ziemniak albo człowiek kciuk wychodzę.
- Ja? Proszę cię, coś z oczami masz? - Zaczęłam się śmiać.
- Nie czemu? - Spytał.
- No bo to ja wyglądam jak ziemniak. - Spojrzałam na niego.
- Coś ty. - Objął mnie i pocałował w czubek głowy.

Zaśmiałam się cicho. Staliśmy tak przez chwilę. Patrzyłam na tory. Zamyśliłam się.

- Halo Domcia. - Szepnął.
- Co jest? - Spytałam szybko.
- Pociąg jedzie.
- A. Dobra. - Zaśmiałam się. - Sory zamyśliłam się.
- Zauważyłem. - Zawtórował mi. - To... Do następnego razu?
- Jasne. - Odpowiedziałam z uśmiechem.

Siatkarz spojrzał mi w oczy. Uśmiechał się cały czas. Odwzajemniłam gest delikatnie. Schylił się i złączył niepewnie nasze usta w pocałunku. Zaskoczył mnie, ale pozytywnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, odwzajemniając pieszczotę. Teraz mogłam stwierdzić, że to był najlepszy dzień w moim życiu...