wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 5: Facu one last photo please! It's my birthday present!

 W końcu wszystko zaczęło okładać się po mojej myśli. Te bilety na mecz, fakt ze w końcu zobaczę Skrę na żywo motywował mnie do dalszego działania. Dosłownie odliczałam dni godziny i minuty do momentu aż wyjdę z domu i pójdę na autobus. A do tego spotkanie z Kamilą! To było już w ogóle szaleństwo! Tak się nam trafiło z tymi biletami.
W poniedziałek po rozmowie z Kamila i wcześniejszych planach zamówiłam czapę "Miszcz" ze strony Kłos vs Wrona. Bardzo chciałam żeby dotarła na środę, ale z poczta polska to było dość wątpliwe ze dojdzie tak jak tego chciałam.
W końcu nadszedł ten sądny dzień. 4 lutego. Ferie akurat mi się na początku tego tygodnia zaczęły wiec nie musiałam martwic się o szkole i inne sprawy z nią związane. Tego dnia umówiłam się jeszcze do fryzjera, żeby w miarę możliwości przywrócić moje włosy do stanu normalności i żeby jakoś wyglądały. Kiedy wyszłam z salonu odprężona i zadowolona z końcowego zadzwoniła do mnie mama.

- No co jest mamuś?- spytałam
- Przesyłka dotarła. Tyle co ja odebrałam. - odpowiedziała rodzicielka
- Jak to?! Serio?! Jezu tym bardziej gnam do domu! - pisnęłam na głos podekscytowana, po czym rozłączyłam się i pobiegłam do domu.

Wbiegłam do mieszkania jak opętana. 

- Gdzie to jest?! - Spytałam zmachana
- U ciebie w pokoju. - Odpowiedziała.

Nie minęły trzy sekundy a ja już byłam w pokoju i szukałam tej przesyłki jak jakiś debil.

- Mamo ale gdzie to jest? - Zawołałam
- No na łóżku - odkrzyknęła z kuchni.

Spojrzałam na zawiniętą rurkę. Co to jest?! Pomyślałam. Przecież to za nic nie jest czapka.

- Mamo... Ale to nie jest czapka. - wzięłam to coś do reki i poszłam do kuchni.
- No tak jakoś mi dziwnie było. - spojrzała na mnie rodzicielka. - A co to jest? 
- Nie wiem. - westchnęłam rozczarowana i odpakowałam to. 

Kiedy pozbyłam się wszystkiej folii i taśmy, wyjęłam przesyłkę niespodziankę z opakowania. Był to plakat ulubionego zespołu, który wygrałam jeszcze w grudniu zeszłego roku. Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie. Nie było to, coś czego dzisiaj oczekiwałam, ale jak ja to mówię lepszy rydz jak nic. 

- A ty z kim idziesz na ten mecz? - usiadła w fotelu mama. 
- No z Kamilą.
- Jaką Kamilą? - spojrzała zdziwiona. 
- Ta, z którą się przez instagrama i fejsa zgadałam. - zaśmiałam się delikatnie.

Ach ta skleroza, pomyślałam. 

- A skąd ona właściwie jest? 
- Z Grudziądza. - oznajmiłam i poszłam się wyszykować. 

Jeszcze przed tym szybko zdałam Kamili relację z tego całego zamieszania z przesyłkami. Miała niezły ubaw. W sumie to było zabawne. 

- O której jedziesz?
- No tak, żeby na 19:00 zdążyć, bo akurat wtedy otwierają bramy.
- Mam nadzieję, że zdążysz posprzątać ten bajzel. - rzuciła i wyszła z pokoju.

Z racji tego, że był środek zimy, nie miałam zbyt wielkiego popisu, jeśli chodziło o ubranie się. Postawiłam na zwykłą bordową bluzę i czarne rurki. To był dla mnie idealny zestaw, bo nie lubiłam się odstawiać jak stróż w Boże Ciało. Ubrana, delikatnie umalowana i uczesana wyszłam po około 45 minutach z łazienki, założyłam kurtkę, wzięłam swoją torbę i poszłam na autobus.
Przez całą drogę byłam w kontakcie z Kamilą. Odliczałyśmy godziny, minuty do całego wydarzenia. Ja dodatkowo tramwajowe i autobusowe przystanki. Nie mogłam usiedzieć na tym pierdzielonym siedzeniu!
Zadzwoniłam do swojej koleżanki, by dowiedzieć się, gdzie dokładnie jest, ale do niej się dodzwonić, to gorzej jak do Obamy. Za chwile do mnie oddzwoniła i usłyszałam tylko:
"Słuchaj stara, ja mogę się spóźnić na mecz, bo mi się samochód popsuł!"
Myślałam, że na tym siedzeniu w tramwaju to zostanę. Zachowałyśmy spokój. Dotarłam jako pierwsza na halę, jeszcze musiałam czekać, aż otworzą drzwi, bo miało to się stać dopiero 19:00, a ja byłam parę minut szybciej.
Ostatecznie czekałam na swoją kumpelę tylko 10 minut przy wejściu.
- Czeeeeść! - pisnęłyśmy w jednym czasie i się przytuliłyśmy mocno.
I wtedy się zaczęło. Gęby nam się dosłownie nie zamykały, ja już współczułam ludziom, którzy siedzieli obok nas.
Stałyśmy jeszcze przez chwilę i nagle podszedł do nas dziennikarz z Radia Gdańsk.

- Cześć dziewczyny, mogę zadać kilka pytań? - spytał.
- Pewnie. - odpowiedziałam szybko z uśmiechem.
- Na początek, za kim jesteście?
- Ja jestem za Skrą. - odpaliła Kamila, a ten na nią spojrzał morderczym wzrokiem.
- Ja w sumie też. - zaśmiałam się.
- Oooo a skąd przyjechałyście?
- Ja z Grudziądza, w ogóle na ten mecz mogłam nie zdążyć, bo po drodze samochód mi się popsuł. - zaczęła opowiadać.
- Ja z Gdańska.
- A dlaczego jesteście za Skrą?
- To jest nasz ulubiony klub od dawna. - odpowiedziała Paulina.
- A jaki wynik typujecie?
- Oczywiście 3:0.
- Dla Lotosu. - wtrącił chłopak.
- Oczywiście, że Skry. - spiorunowała go wzrokiem.
- A pani?
- Ja myślę, że to będzie z pewnością zacięta walka o każdy punkt, i że wszystko wyjaśni się w tie breaku, mam nadzieję, że z korzyścią dla Bełchatowa. - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Okej dzięki wielkie - uśmiechnął się i poszedł.
- Ledwo weszły i już fejmy. - zaśmiała się Kamila i poszłyśmy usiąść.

Typowałyśmy wyjściową szóstkę naszych skrzatów, opowiadałyśmy sobie nasze historie życia. Kiedy zauważyłyśmy siatkarzy Skry, włączył nam się mega fangirling. Zrobiłyśmy chyba z milion zdjęć.
Hit 23. kolejki rozpoczął się zaciętą walką po obu stronach siatki. Przez chwilę gdańszczanie, po efektownym bloku Bartosza Gawryszewskiego na Mariuszu Wlazłym, uzyskali nieznaczną przewagę, jednak Skra szybko odrobiła tą stratę. Niestety przy zawodnikach Miguela Falaski było więcej błędów, a gospodarze od początku stawiali równy blok utrudniając ataki mistrzom Polski. Gdy na środku siatki punkt zdobył Grzyb, na tablicy wyników widniała już czteropunktowa przewaga Lotosu Trefla Gdańsk. Pełną partię pomyłek na zagrywce i dominację Trefla zakończył błędem Conte przy stanie 25:18.
Pierwszy set jak praktycznie w każdym meczu był strasznie nerwowy, ale potem mogło już być tylko lepiej i tak było. W drugim secie Skrzaty były bardziej skoncentrowane, czego było widać efekty na parkiecie. Na ataku królowali Marechal i Facu. Gdy tylko mistrzowska ekipa zwiększyła obroty, gospodarzom dużo trudniej było wyprowadzić tak efektownie ataki, jakie miały miejsce na początku meczu. Niestety poziom udanych zagrywek po stronie Bełchatowian się nie podniósł. Niemal każdy podchodzący do serwisu zawodnik, albo trafił w siatkę, albo przestrzelił jak Stanley podczas piłki meczowej w finale Ligi Światowej 2012, gdzie zdobyliśmy złoto. Po drugim regulaminowym czasie nastąpił dobry moment dla Lotosu, którego efektem było odrobienie strat. Po nieczystym odbiciu Marechala obydwie ekipy miały po 20 oczek. Walka punkt za punkt trwała już do końca partii. Po błędzie w rozegraniu Falaschiego i skutecznym zbiciu na lewym skrzydle Włodarczyka, Skra wyrównała stan spotkania 25:27 z czego z Kamilą się bardzo cieszyłyśmy i wtedy po drugim secie usłyszałyśmy, że na Ergo Arenie padł REKORD FREKWENCJI! PRZYSZŁO AŻ 10635  OSÓB! To było coś!
W trzeciej partii Schwarz popisał się pojedynczym murem na Wlazłym. Jednak dla tak doświadczonego zawodnika nie była to deprymująca sytuacja. Atakujący PGE zdobywał kolejne oczka dając przewagę swojej drużynie. Po stronie gospodarzy bezcenny pozostawał Mateusz Mika, ale w pewnych momentach brakowało skuteczności Amerykanina - Troya. Z biegiem czasu przewaga bełchatowian rosła. Punkt w polu serwisowym zdobył Karol Kłos, a na środku zbijał Srecko Lisinac. Set bez większej historii zakończył się po ponownym ataku serbskiego środkowego przy stanie 19:25.
Ostatnią odsłonę lepiej zainaugurowali gospodarze, ale kwestią czasu było wyrównanie wyniku przez Skrę. Gdy kąśliwie zaserwował Kłos, na tablicy widniał remis 6:6. Po ponad dwugodzinnej batalii zauważalny był spadek skuteczności obu ekip. Siatkarze coraz częściej wykorzystywali kiwki i lekkie plasy. Mocniejsze ataki zazwyczaj lądowały pod nogami wykonujących je zawodników. Więcej sił do walki mieli zeszłoroczni złoci medaliści. Na środku Nicolas Uriarte częściej uruchamiał Lisinaca, a z drugiej linii atakował Conte. Gdy w boisko nie trafił Grzyb, Skra uzyskała już trzypunktową przewagę i już do końca spotkania ją utrzymała, co dało jej wygraną seta 22:25 i cały mecz zakończył się wynikiem 3:1. MVP został Nico Uriarte.
Szybko zbiegłyśmy do barierek, żeby zebrać chociaż jakieś pamiątkowe zdjęcia i autografy.Musiałyśmy się dosłownie przepychać przez tabun hotek w wieku 13 lat. Udało nam się dopchać do Włodiego. Ten wiecznie zacieszony z uśmiechem zapozował nam do zdjęć i podpisał się kumpeli na koszulce meczowej. Potem poszłyśmy dalej.

- Stara tam Facu rozdaje zdjęcia! - powiedziałam na tyle głośno, żeby usłyszała.
- IDZIEMY TAM! - krzyknęła.

Dosłownie obie wtedy miałyśmy niezłego crusha w Argentyńskim przyjmującym, więc gdy tylko go zobaczyłyśmy, pognałyśmy z prędkością światła.
Oczywiście dotarłam pierwsza, bo Kamila jeszcze musiała się przepchać przez setki ludzi (w większości dziewczyn) chcących dostać zdjęcie i autograf od siatkarzy Skry.
Podeszłam do niego szybko.

- Facu one last photo for me and my friend, she'll come in a minute. - powiedziałam szybko, ale mnie nie usłyszał, to się powtórzyłam. - Facu one last photo please! It's my birthady present! - poprosiłam z nadzieją.

Brunet na mnie spojrzał i odpowiedział:

- okay.

I po chwili zaczął mówić.

- Happy Birthday to you, hope you had amazing day. - dodał z uśmiechem, a ja zamarłam.

On właśnie ZŁOŻYŁ MI ŻYCZENIA! Miałam zgon na miejscu. Wtem przyszła Kamila. Spojrzała na mnie zdziwiona.

- I co? - spytała.
- Facu. - zająkałam się. - on złożył mi życzenia urodzinowe. - szepnęłam z niedowierzaniem.

Kamile zamurowało podwójnie. W końcu podeszłyśmy obie do niego, zrobiłyśmy sobie z nim zdjęcia i zgarnęłyśmy autografy.

- Dobra główną gwiazdę programu już mamy - zaśmiałyśmy się,  po czym poszłyśmy do Kłosa bo widziałyśmy, że rozdaje autografy.

Przepchanie się do niego chociaż o krok graniczyło z cudem! Wszystkie dziewczyny z hali się ustawiały w kolejce, w sumie nie można było tego nazwać kolejką, bo to był tabun przepychających się dziewczyn, a wśród nich my.

- Karol możemy zdjęcie? - zaczęłyśmy gorączkowo pytać, bo zaczynał się oddalać.
- Sory dziewczyny, ale autobus mam. - powiedział i poszedł.

To było chamskie. Patrzymy, a on poszedł pięć kroków dalej i kontynuował rozdawanie autografów i zdjęć. Patrzałyśmy na niego z miną "czy ty sobie jaja z nas robisz w tym momencie?" No nic. Poszłyśmy z powrotem na początek, bo zauważyłyśmy Szampona.
Był dość niemrawy, bo mu nic dzisiaj nie wychodziło, ale gdy Kamila mu podziękowała za koszulkę wygraną w jego konkursie, od razu się ożywił i z uśmiechem zrobił sobie z nami selfie.
Zadowolone wyszłyśmy z hali, wysłałyśmy sobie zdjęcia i po dość krótkim czasie się pożegnałyśmy, bo ciocia z wujkiem na nią już czekali, a mnie czekała żmudna podróż N13 do Dworca, a potem N5 do domu. Mimo to, był to najlepszy urodzinowy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.

__________________

Witam was po dość długiej przerwie :)
Nie wiem co mam napisać, jak wytłumaczyc tę nieobecność, ale mam nadzieję, że jesteście tu i przeczytaliście rozdział :)
Do następnego!