czwartek, 26 listopada 2015

Rozdział 10: Najlepszy dzień w moim życiu

     Od tej całej szopki w szpitalu już minęło trochę czasu. Z tego wszystkiego prawie zapomniałam o najważniejszej rzeczy w mojej życiu. O swoim pierwszym meczu reprezentacji Polski! Tak to się miało wydarzyć! Tego dnia wyczekiwałam najbardziej na świecie. Po tych wszystkich przygodach nie mogłam odpuścić tego meczu, tym bardziej, że miał być w Ergo Arenie. Kiedy kupiłam bilet, wpatrywałam się w niego prawie cały czas, bo nie dowierzałam, że to się faktycznie wydarzy! To było coś absolutnie nierealnego!
      Niestety na ten mecz szłam ze swoimi dwiema koleżankami, a nie z Kamilą, bo się okazało, że nie może. Oprócz tego małego mankamentu nic nie było w stanie popsuć mi tego dnia.

 - Dominika, słoneczko słuchaj. - Zaczęła moja mama.
- Słucham? - Podeszłam do salonu.
- Masz tam na siebie uważać to po pierwsze. Idiotów nie brakuje. Po drugie masz się pilnować.
- Mamo litości nie idę sama tylko z Suzy i Agatą, a po za tym to jest mecz, a nie Woodstock. - Stwierdziłam z uśmiechem. - Nic mi nie popsuje tego dnia. To jest spełnienie moich marzeń!
- Ja wiem, ale mimo wszystko zachowaj zdrowy umysł.
- Ta, bo na pewno ja idę tam się opić piwskiem i robić burdy pod bandami. - Zaśmiałam się i poszłam do swojego pokoju się ubrać.

     Uśmiech z mojej twarzy nie schodził od początku dnia. Przebrałam się w ciemne rurki i bluzkę w paski, na to założyłam swoją czarną skórzaną kurtkę, a na to założyłam biało-czerwony szalik. Potem poszłam nałożyć delikatny makijaż. Nie chciałam się jakoś mocno malować, bo wiedziałam, że na hali będzie ciepło i jakoś nie chciałam wyglądać jak miś panda po pierwszym secie.
     Kiedy stwierdziłam, że wszystko wygląda w miarę dobrze, spakowałam bilet na mecz, portfel z kartą miejską, pieniędzmi i dokumentami, szczotkę, perfum i wszystkie inne takie potrzebne dziewczynie rzeczy.

- Dobra, ja się będę powoli zwijała. - Stwierdziłam, kiedy zaczęłam ubierać buty.
- No dobrze. A ile mecz będzie trwał?
- Oj nie wiem, zależy.
- Od setów?
- Dokładnie. - Uśmiechnęłam się.

     Po kilku minutach wyruszyłam na przystanek. Ludzie się na mnie patrzyli nieco zdziwieni. No tak miałam szalik z Orzełkiem. Nie przejmowałam się tym. To był najważniejszy dzień w moim życiu. Nic mi nie przeszkadzało. No może to, że trochę było mi ciepło. Pisałam przez całą drogę z Kamilą. Miałam takie motylki w brzuchu. Tak nie mogłam doczekać się momentu, kiedy namalują mi na twarzy flagę Polski i wkroczenia do mojego drugiego domu. Wysłałam snapa na my story z szalikiem i dopiskiem "Ergo Areno nadchodzę!"
     W końcu, kiedy wysiadłam z tramwaju, ujrzałam swoje dwie koleżanki. Wymalowali nam twarze, oczywiście to by było zbyt piękne, żeby było za darmo. 5 złotych za to chcieli, ale jak szaleć to szaleć.

- Jezu nie mogę się doczekać! - Powiedziałam.
- Ja też! Nasz pierwszy mecz!
- Ale na pewno nie mamy jakiegoś złego miejsca? - Spytała Suzy.
- Mamy w sektorze przy boisku, jednym z najlepszych. - Uspokoiłam koleżankę.
- Ty się chociaż przygotowałaś, masz szalik, a my?
- Daj spokój, macie wielką flagę. - Zaśmiałam się.

     Poszłyśmy w wyśmienitych humorach na halę. Sprawdzili nam bilety i torby, po czym wyruszyłyśmy dalej. Nie było osoby, która by nie była wymalowana na biało-czerwono, albo nie miała jakiegoś akcentu. Marek Magiera  już powoli zaczynał zabawiać publiczność. Dość szybko znalazłyśmy swoje miejsca i usiadłyśmy. Mój snapchat był tak potwornie zaspamowany, że czasami współczułam tym, co będą to oglądać, a jeszcze nie zaczął się mecz. Chwilę później zaczęłyśmy śpiewać razem z resztą " Polska Biało-Czerwoni". Już wtedy wiedziałam, że następnego dnia nie będę wstanie się odezwać.
     Kiedy panu Magierze udało się rozgrzać publikę, Przywitaliśmy obie drużyny, czyli Polskę i Rosję. Chwilę po tym był czas na gwóźdź programu według mnie - na Mazurka Dąbrowskiego. Odśpiewany acapella przez całą Ergo Arenę sprawił, że miałam ciarki na całym ciele i łzy w oczach. Wkrótce trenerzy przedstawili wyjściowe szóstki.
      W składzie trenera Antigi nie zabrakło zaskoczenia - Mateusza Bieńka. Chłopak był debiutantem w reprezentacji. Ale wszedł w mecz z niezłym impetem. Już na samym początku zablokował Sawina, a chwilę później posłał efektownego asa. Dał tym samym naszym prowadzenie 6:2. Jednak naszą uwagę przykuł Bartek Kurek, który wrócił po roku do reprezentacji. Tym razem wcielił się w rolę atakującego. Jednak ataki to nie było coś co mu szło w tym meczu, za to zagrywka... posyłał takie bomby, jakby chciał rozstrzelać Rosjan w pojedynkę. Tym samym Kubiak i Mika popisywali się blokiem. W naszym zespole nie było absolutnie żadnego mankamentu. Na co Rosjanie nie zareagowali prawie wcale, szybko się zniechęcili, co dało Polakom wygraną 25:16.
     W drugim secie podobnie jak w pierwszym koncert świetnych zagrań Biało-Czerwonych trwał dalej. Sborna próbowała wszystkiego, ale graliśmy tak sprytnie. Tu chowaliśmy ręce, żeby nie było obcierki, odbieraliśmy każdą piłkę. Na pozycji libero Zati dawał też nieźle popalić. Był dosłownie wszędzie! Żadna piłka ze strony gości nie była dla naszych zaskoczeniem. Nie pomogła nawet rotacja składem. Woronkow zmienił rozgrywającego, potem rozpoczęła się roszada wśród atakujących, a jedyne co zdołali ugrać to punkt więcej na koniec seta.
      Po pierwszych akcjach trzeciej partii wydawało się, że trener Woronkow znalazł wreszcie skład zdolny przeciwstawić się Polakom. Z wyjściowej szóstki zostali tylko Andriej Aszczew i Biriukow. Nic z tego. Polacy bardzo dobrze zagrywali, co ustawiało grę. Łatwiej wtedy o skuteczny blok, w którym brylował Bieniek. Podbudowany skutecznymi akcjami tak się rozszalał, że 13. i 14. punkt zdobył serwami, a wcześniej popisał się bardzo trudnym atakiem, uderzając piłkę w przeciwną stronę od biegu. Kubiak blokował wyższego o 15 cm Pawła Moroza, a Marcin Możdżonek zdobył dla nas ostatni punkt i wygraliśmy 3:0 w całym meczu. MVP został oczywiście Mateusz Bieniek.
     Szybko zeszłyśmy z dziewczynami do barierek. Troszkę się nachodziłyśmy, ale w końcu udało nam się podejść do Zatiego.

- Hej Paweł można zdjęcie? - Spytałam z uśmiechem.
- Pewnie! - Wyszczerzył się i ustawił się ze mną do zdjęcia.

Po chwili miałam zdjęcie z polskim libero. Tak samo jak dziewczyny.

- Dzięki wielkie! - Powiedziałyśmy wszystkie chórkiem i poszłyśmy dalej.

     Jednak nic z tego całego "dalej" nie wypaliło, bo siatkarze byli tak okupowani przez kibiców, że nawet na centymetr nie dało się do nich przepchać. Postanowiłyśmy, że nie będziemy zachowywały jak jakieś napalone hotki i poszłyśmy. Szczerze i tak nie spodziewałam się, że dam radę z kimś z naszych zrobić zdjęcie, a tu zaskoczenie.
    Po wyjściu z hali rozeszłyśmy się w swoje strony. Od razu wstawiłam na instagrama zdjęcie z Zatim. Po chwili usłyszałam wołanie za sobą.

- Domcia!

Zdziwiona obróciłam się i ujrzałam Włodarczyka! Zamurowało mnie kompletnie, Stanęłam jak wryta.

- C... Co ty tu robisz? - Wykrztusiłam z siebie.
- Pomyślałem, że mecz to świetna okazja, żeby pogadać, ale niestety cię na trybunach nie wyczaiłem. - Zaśmiał się.
- Byłam w 105 sektorze. - Uśmiechnęłam się blado.

Nie wiedziałam, jak mam z nim rozmawiać. Minął ponad miesiąc odkąd się ostatni raz widzieliśmy i od tego co odwaliłam.

- Zły moment wybrałem? - Spytał.
- Nie, tylko... Zaskoczyłeś mnie trochę, wiesz?
- Inaczej byś się raczej ze mną nie spotkała, a insta i snapczat mi ułatwił trochę zadanie.
- Bo wiedziałeś, że będę. - Szepnęłam.

Błagam tylko nie poruszaj tego tematu, nie poruszaj tematu...

- Chciałabyś gdzieś iść? Na piwo czy coś? No dawaj, nie daj się prosić. - Posłał mi tym samym swój uśmiech i wygrał.

Zaśmiałam się pod nosem.

- No dobra, tylko wiesz... Ja jutro mam szkołę. - Oznajmiłam.
- Oj tam pierwsze dwie lekcje sobie odpuścisz.
- Włodarczyk... - Uniosłam brew.
- No co? - Zaśmiał się.

Pokręciłam głową, chichocząc pod nosem.

- Chodź zanim się rozmyślę. - Mruknęłam. - Kierunek Sopot czy jak?
- A ty co jasnowidz jesteś? Zawsze wszystko musisz wiedzieć? - Jęknął.
- Jesteś zbyt przewidywalny. - Stwierdziłam rozbawiona. - No chodź.
- Ja się tak nie bawię. - Mruknął, ale po chwili sam zaczął się śmiać.

     Objął mnie przyjaźnie po czym poszliśmy w stronę Sopotu. Zamiast się cieszyć, że go widzę, modliłam się o to, żeby nie poruszał tematu. Wtedy by się zrobiło niezręcznie już do końca. Poszliśmy ponownie na Molo.
Halo, chyba mam deja vu.

- Wolisz iść do baru, czy plenerek?
- Ja chyba raczej z tych co wolą w plenerze. - Zaśmiałam się.
- To spoko, to idziemy do sklepu.

Ciekawie się zapowiada, pomyślałam. Poszliśmy do pobliskiego spożywczaka i zaopatrzyliśmy się w piwa i przekąski.

- Serio? - Spojrzał w koszyk. - Tylko dwa?
- Czy ja wyglądam jak śmietnik twoim zdaniem? - Spytałam.
- Nie! Co ty. No w sumie trochę...
- Włodi jak Ci do dupy nakopię... - Uniosłam brew.
- No już już. Nie gotuj się tak. - Zaśmiał się przy czym mnie objął.
- Grabisz sobie. - Mruknęłam.

Oczywiście potem stoczyłam z nim batalię o to, czy będę sama za siebie płaciła czy nie. I oczywiście on musiał wygrać, bo jakżeby inaczej.

- Następnym razem nawet nie myśl, że będziesz płaciła za siebie.
- A to będzie jakiś następny raz? - Spytałam.
- No... A nie chcesz? - Spojrzał na mnie.
- No nie wiem, nie wiem... Zobaczymy. - Odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. 

- No weź nie rób mi tego.
- Ale czego? - Spojrzałam na niego.
- Zaraz cię wrzucę do morza. - Ostrzegł.
- Mam się Ciebie bać, czy co? - Zaśmiałam się.

Poszliśmy na plażę, jak ostatnim razem. Zdjęłam kurtkę i położyłam na piasku, a potem usiadłam. Po pierwszych obserwacjach stwierdziłam, że nie tylko my mieliśmy ochotę na piwko w plenerze.

- To... Masz zasłużony urlop. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
- A no mam i to w sumie od Bełchatowa to tak na dłużej...
- Co masz na myśli? Ty chyba nie... - Zaczęłam nieco zaskoczona.
- Tak... Przenoszę się do Lubina. - Wzruszył ramionami i otworzył jedno swoje piwo, a potem jedno moje i mi je podał.
- Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz w tym momencie. - Wypaliłam zszokowana.
- No nie... Mówię serio. - Zaśmiał się. - Od następnego sezonu gram w Lubinie.

Chłopak zauważył jaką miałam minę w tamtym momencie.

- Hej... Co się dzieje? - Zapytał.
- Po prostu mnie zaskoczyłeś. - Szepnęłam i odgarnęłam włosy z czoła. - Ale skoro tak wybrałeś, to spoko. Najwyraźniej tam będzie Ci lepiej. - Dodałam i wzięłam sporego łyka piwa.
- Przynajmniej coś pogram. - Mruknął i zrobił to samo co ja.

Czyli moje plany o przyjeździe do Bełchatowa na mecz tak trochę szlag trafił, pomyślałam. Spojrzałam przed siebie.

- Domcia widzę, że coś jest nie tak...
- Jest okej, serio. - Uśmiechnęłam się delikatnie. - Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak... - Zaśmiałam się. - Spoko jest.
- Niech ci będzie. - Dał mi spokój. - To dawaj toast. Za wygrany mecz.
- Za spotkanie też. - stuknęłam w jego butelkę i wzięłam łyka.

Kiedy odbiegliśmy od tematy zmiany klubu, jakoś atmosfera zrobiła się lżejsza. Opowiadaliśmy sobie, co się zmieniło, różne żarty. Tematów nam nie brakowało.

- Wiesz jak twój wujek mnie nastraszył? - Mówił, śmiejąc się. - Serio jest policjantem?
- Tak. - Zawtórowałam mu.
- Co się wtedy wydarzyło?
- Zapomniałam portfela z domu i do tramwaju wsiedli kanarzy i od razu jeb! Bileciki do kontroli. I mi ciśnienie skoczyło, zestresowałam się no i mi się słabo zrobiło... A potem to już wiesz... Szpital.
- Jezu to jak ty na mecze chodzisz? - Zapytał.
- Do tego, że jesteście specjalistami od dramatów, zdążyłam się przyzwyczaić. - Poklepałam go po ramieniu. - To było życie na krawędzi.
- Tak trochę. - Zaśmiał się.

Nie zauważyłam nawet, że było już parę minut przed pierwszą w nocy. Kiedy spojrzałam na zegarek, zamarłam.

- O kurwa... Mama mnie zabije. - Jęknęłam i szybko zaczęłam się zbierać.
- Hej spokojnie. Mogę cię podrzucić.
- Nie będziesz prowadził. O nie. - Spiorunowałam go wzrokiem.
- Daj spokój nic mi nie będzie.
- Wojtek, serio chcesz jechać po trzech piwach? - Spytałam. - Zaraz ci kluczyki zabiorę i będzie po.
- No dawaj. - Zaśmiał się.

Zaczęliśmy się ganiać jak idioci po całej plaży. W końcu go dogoniłam i szybko z kieszeni wyjęłam kluczyki.

- To nie było takie trudne. - Pokazałam mu język.
- Hej!
- Nie ma mowy. Zamawiasz taksówkę i jedziesz do hotelu, a nie będziesz prowadził. Jutro Ci je oddam.
- No ej! Dawaj je. - Podszedł do mnie.
- Nie ma mowy. Jeszcze coś ci się stanie.
- Martwisz się o mnie?
- Skoro jesteś taki głupi i chcesz prowadzić po trzech piwach, to chyba raczej powinnam, nie? - Spojrzałam na niego. - Jutro ci je oddam.
- Słowo?
- Słowo. Człowieku ja nawet prawa jazdy nie mam, więc daleko bym zajechała. - Zaśmiałam się.
- To chociaż cię na peron odprowadzę, nie będziesz się szlajała sama.
- No spoko. - Posłałam mu delikatny uśmiech i zabrałam swoje rzeczy.

Śmieci wyrzuciłam do śmietnika i poszliśmy. Czułam niemałą satysfakcję z tego, że udało mi się jego bardzo zły pomysł wybić z głowy. Było dość chłodno, więc skrzyżowałam dłonie na piersiach. W pewnej chwili poczułam jak mnie okrywa swoją kurtką.

- Hej... a Ty? Zmarzniesz. - Spojrzałam na niego.
- Mi nic nie będzie.
- Dzięki. - Zarumieniłam się delikatnie.

Po paru chwilach staliśmy już na peronie. Zdążyłam kupić bilet w automacie. Jak się okazało miałam SKM-kę za 15 minut.

- Masz dopiero za 15 minut.
- Lepsze to niż czekanie godzinę na nocny. - Stwierdziłam.
- No w sumie. - Przyznał mi racje.

Nagle jakoś przestało mi się chcieć wracać do domu.

- Zaspamowaliśmy instagrama. Tak trochę. - Zaśmiałam się.
- Eee tam. - Machnął ręką. - Ratujesz je, bo ja za każdym razem jak ziemniak albo człowiek kciuk wychodzę.
- Ja? Proszę cię, coś z oczami masz? - Zaczęłam się śmiać.
- Nie czemu? - Spytał.
- No bo to ja wyglądam jak ziemniak. - Spojrzałam na niego.
- Coś ty. - Objął mnie i pocałował w czubek głowy.

Zaśmiałam się cicho. Staliśmy tak przez chwilę. Patrzyłam na tory. Zamyśliłam się.

- Halo Domcia. - Szepnął.
- Co jest? - Spytałam szybko.
- Pociąg jedzie.
- A. Dobra. - Zaśmiałam się. - Sory zamyśliłam się.
- Zauważyłem. - Zawtórował mi. - To... Do następnego razu?
- Jasne. - Odpowiedziałam z uśmiechem.

Siatkarz spojrzał mi w oczy. Uśmiechał się cały czas. Odwzajemniłam gest delikatnie. Schylił się i złączył niepewnie nasze usta w pocałunku. Zaskoczył mnie, ale pozytywnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, odwzajemniając pieszczotę. Teraz mogłam stwierdzić, że to był najlepszy dzień w moim życiu...


2 komentarze:

  1. hej,
    ugh, nie znoszę takich sytuacji, kiedy aby poinformować kogoś o nowości u mnie muszę komentować u niego pod rozdziałem, a więc z góry przepraszam, ale widziałam, że czytałaś moje opowiadanie, także... nie wiem czy jeszcze pamiętasz o Claire, Thomasie i Gregorze, ale zapraszam na 19. :) another-story-about-ski-jumping.blogspot.com

    (usuń jak najszybciej ten komentarz, żeby Ci nie zaśmiecał i jeszcze raz przepraszam!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie stało! Z niecierpliwością czekałam na rozdział na tym blogu! Jest moim ulubionym! Już pędzę czytać!

      Usuń