wtorek, 7 kwietnia 2015

3. Pierwszy mecz.

Po prezentacji Lotosu Trefla wiedziałam już w stu procentach, że na swój pierwszy mecz pójdę niedługo. To mnie naładowało pozytywną energią. Tym pierwszym meczem okazał się być mecz Lotos Trefl - Zaksa Kędzierzyn Koźle. Niestety na mecz inaugurujący nie mogłam iść, dlatego postanowiłam, że tym pierwszym meczem będzie mecz II kolejki PlusLigi.
W niedzielę zaraz po tym jak wstałam, pojechałam do Galerii Bałtyckiej do Toys4Boys, żeby kupić bilet. Wszystko zapowiadało się dobrze, gdyby nie to, że po dziesięciu minutach czekania, aż włączy się strona, mężczyzna powiedział mi, że niestety nie da rady, bo sprzęt nie chciał z nim współpracować.
Wtedy szybko wyszłam z molochu i pokierowałam się na przystanek tramwajowy. Przecież niedaleko był Manhattan. Wsiadłam w pierwszy lepszy tramwaj i po paru minutach byłam już na Jaśkowej Dolinie. Orientacyjnie pojechałam ruchomymi schodami na pierwsze piętro i bingo! Znalazłam Sklep Koszykarza. Szybko tam popędziłam, jakby ktoś mnie gonił.

- Dzień dobry. - powiedział ekspedient.
- Dzień dobry, ja bym chciała mecz na bilet Lotosu Trefla i Zaksy Kędzierzyna Koźle. . - powiedziałam niczym z automatu.

On na mnie spojrzał z takim uśmiechem. Dopiero po tym zorientowałam się, jaką głupotę palnęłam. Boże Szafraniec, ty idiotko, pomyślałam. Zaśmiałam się nerwowo.

- Yyy... znaczy się bilet na mecz. - poprawiłam się.
- Może od razu tez wynik? - zaśmiał się.
- Obejdzie się. - odpowiedziałam.

Myślałam, że zapadnę się po ziemię. Widać było, że ekspedienci mieli ze mnie niezłą bekę. Miałam nadzieję, że moje miejsca jeszcze były. Kiedy jeden z nich kazał mi wybrać sobie kondygnację i miejsca, zauważyłam, że moje miejsce było. Szybko je wybrałam i po paru chwilach miałam bilet w rękach. Pożegnałam się grzecznie i opuściłam sklep, a następnie centrum handlowe.

*

W szkole cały czas myślałam i rozmawiałam z koleżankami o tym meczu. Byłam tak podekscytowana, że o niczym innym nie potrafiłam rozmawiać. Czas do piątku upłynął bardzo szybko. Nie jechałam do domu po szkole, tylko pojechałam do wujka, który mieszkał nieco ponad 5 minut drogi od Ergo Areny. Wjechałam windą na dziesiąte piętro. 

- Cześć młoda. - przywitał mnie, gdy otworzył drzwi.
- Cześć. - uśmiechnęłam się szeroko. - Ooo i Asia jest. - uśmiechnęłam się szeroko.

Zdjęłam buty i kurtkę, po czym poszłam do salonu. Oczywiście się nie obyło bez pytań typu " Jak tam w szkole?"
Mecz zaczynał się o 17:00, więc dużo czasu nie zostało. 

- Zjesz obiad? - spytała. 
- Nie, nie dziękuję, nie chcę zawracać głowy. - zaśmiałam się. - A po za tym i tak za parę minut muszę wychodzić. 
- A na którą jest mecz? 
- Na 17:00. - odpowiedziałam. 
- No to faktycznie, to chociaż zjedz sobie banana, Mariano zrobi Ci kanapki i herbatę. - powiedziała z uśmiechem.
- Naprawdę. 
- Dominika nawet nie dyskutuj, potem mama powie, że cię głodzimy. - zaśmiał się wujek. 

Z nim zawsze miałam dobre kontakty. Kiedy poprosiłam o jedną kanapkę, żeby nie było, zrobił mi cztery, do tego miałam zjeść banana i wypić herbatę. 

- Gdzie ja to pomieszczę?! - zaśmiałam się.
- To wszystko z talerza ma zginąć. - powiedział z powagą. 

Spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem. On nie żartował. Zdołałam zjeść tylko dwie kanapki, tego banana no i wypiłam herbatę. Cudem udało mi się wyjść stamtąd. Prawie się kulałam. 

Ogarnęłam sobie skrót, którym w miarę sprawnie przeszłam. Sporo ludzi szło i za mną i przede mną. Czułam stado motylków w brzuchu. Kiedy weszłam do Ergo, oczywiście sprawdzili bilet, torebkę i w końcu mogłam wejść na halę. Miałam miejsce w sektorze 115, rzędzie I, a miejsce 6. Goście i gospodarze się już rozgrzewali. Nagrałam parę filmików i zrobiłam parę fotek. Udało mi się uwiecznić Zatiego (mimo że stał tyłem), Gumę, trenera Świderskiego, Kooya, Witczaka i Gladyra.


Po paru chwilach zaczęli sobie odbijać piłki. Ja w tym czasie zdążyłam złożyć klaskacz. Tylko zdążyłam się schylić i mi piłka przeleciała nad głową! Usłyszałam tylko świst. Podniosłam głowę szybko i spojrzałam zaskoczona w stronę siatkarzy. To była piłka od Zatiego. Tylko na mnie spojrzał i poszedł dalej robić swoje. Dobra pierwszy zamach przeżyłam, pomyślałam. Niedługo po tym drużyny zostały przedstawione i wyjściowe szóstki wyszły na parkiet.
Mecz lepiej rozpoczęli Gdańszczanie. W ataku świetnie spisywali się Mateusz Mika i MVP pierwszej kolejki Wojtek Grzyb. Na pierwszej przerwie technicznej Lotos prowadził 8:6. Przewagę utrzymywali do końca seta, wygrywając dość niespodziewanie 25:20. Gracze Zaksy mieli sporo niedokładności w każdym punkcie, ale najbardziej w rozegraniu, gdzie Świderski nawet odważył się na zdjęcie z parkietu Zagumnego. 
Na początku byłam tym wszystkim zaskoczona. Te przyśpiewki, klaskanie, meksykańska fala. Do tego słyszałam wszystko co, mówił trener, a dokładniej łacinę podwórkową przy każdej nieudanej akcji. W telewizji można było to odczytać z ruchów ust, a na żywo to kompletnie inna bajka. 
Na początku II seta gospodarze utrzymywali dobrą grę i wypracowali przewagę 8:4 na pierwszej przerwie technicznej. Po niej jeszcze dołożyli szczelny blok i powiększyli swoją przewagę do sześciu punktów. Jednak po chwili zaczęli popełniać dość proste błędy, co Kędzierzynianie doskonale wykorzystali pozostawiając Lotosowi tylko jeden punkt przewagi i wtedy trener Anastasi wykorzystał pierwszą przerwę, po której żółto-czarni zaczęli znowu grać jak w pierwszym secie. Wtedy już goście stracili rytm i przegrali II seta takim samym wynikiem, jak pierwszego. 
W niektórych momentach gry czasami zamierałam, szczególnie przy utracie tak wysokiego prowadzenia. Kibicowaniem byłam tak pochłonięta, że mój klaskacz nie wytrzymał i pękł na pół. Wtedy jakaś dziewczyna, co siedziała obok mnie dała mi drugi i mogłam dalej klaskać, tylko że nieco delikatniej. 
Trzecią odsłonę Zaksa zaczęła od prowadzenia. Po raz pierwszy w tym meczu, ale przez nieporozumienia na linii Zagumny- Kooy Lotos poderwał się i zszedł na przerwę z dwupunktowym prowadzeniem. Świderski zaczął bardziej rotować składem, ale nie przyniosło to pożądanego efektu, o czym świadczyły jego wykrzyczane przekleństwa. Ten set zakończył się przy stanie 25:18 i tym samym Lotos wygrał 3:0, a MVP został Sebastian Schwarz.
Byłam bardzo ucieszona tym wszystkim, ale szczerze po Zaksie spodziewałam się czegoś więcej. Wściekli siatkarze udali się do szatki, a zostali tylko nieliczni. Byli to między innymi Zati i Wiśnia. 
Piewszy jednak rozdał z trzy autografy i nie zważając na prośby kibiców poszedł do szatni. Udało mi się dopchać do Wiśniewskiego. 

- Mogłabym prosić o autograf? - spytałam dość nieśmiało.
- Pewnie. - odpowiedział i wziął ode mnie lekko zdewastowany klasacz i marker.

Jednak, kiedy próbował się podpisać, nastąpił mały problem. 

- Nie pisze.

I wtedy mnie zamurowało. Spojrzałam na niego zszokowana. Jezu, co za wstyd, pomyślałam,

- Jak to? - jęknęłam niezadowolona.

No to wujek dał mi piszący mazak. Normalnie niczym kulą w płot. Zdążyłam go szybko poprosić o zdjęcie. Potem udało mi się zdobyć autografy z dedykacjami od Bartka Gawryszewskiego i Przemka Stępienia oraz zdjęcia z Anastasim, Falaschim i Schwarzem.
Zadowolona wyszłam z Ergo Areny około 20:00. Potem pokierowałam się do wujka, by zabrać rzeczy. Wtedy już lekko zmęczona pojechałam do domu.

3 komentarze:

  1. Odkryłam
    twojego bloga całkiem przypadkowo, no i czytam sobie, czytam iiii
    wciągnęła mnie twoja historia :D Ładnie piszesz, w sensie, że twój styl
    pisania jest fajny :D
    Dodaj prędko kolejny rozdział:*
    Buziaki!

    PS. Jeśli masz ochotę, to zapraszam do mnie: walczycomilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy wiesz, ale pewnie nie wiesz, ale nominowałam Cię do Liebster Award, więcej informacji znajdziesz tutaj: http://walczycomilosc.blogspot.com/2015/04/liebster-award.html =D
    Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń