niedziela, 9 października 2016

Rozdział 21: Sopot od początku był dla nas ulubionym miejscem.

       Przez ten incydent w Grudziądzu zmarnowałam sobie dosłownie cały ostatni tydzień wakacji. Ba! Opuściłam rozpoczęcie roku. Musiałam dostarczyć całą dokumentacje swojemu lekarzowi rodzinnemu, który ku przestrodze wypisał mi zwolnienie do końca tygodnia. No Szafraniec pięknie zaczynasz ten rok szkolny, pomyślałam. Oczywiście od razu moja mama mimo naszego toporu wojennego poinformowała moją wychowawczyni o całym zdarzeniu. 

- Sprawa ze szkołą załatwiona, masz wolne do poniedziałku. - Oznajmiła, gdy weszła do mojego pokoju. 
- Okej, dziękuję. - Odpowiedziałam. 
- Długo będziesz się na mnie złościć? - Spytała. 
- Tak długo, aż go nie przeprosisz. - Westchnęłam. 
- Nadal nie uważam, że mam go za co przepraszać. 
- To nie mamy o czym rozmawiać. - Stwierdziłam i poszłam do łazienki się trochę ogarnąć. 
- Dominika....
- Skoro każdy Tobie mówi, że zachowałaś się chamsko i niestosownie, to chyba raczej ty nie masz racji, a nie my! Kiedy to w końcu pojmiesz?! Przez Ciebie są ciągle kłótnie, bo wszędzie musisz wtrącić swoje pięć groszy i uważasz, że masz zawsze racji, a nie masz! Korona Ci z głowy spadnie jak raz się ugniesz i okażesz chociaż trochę wdzięczności? - Spytałam, gdy wyszłam. 
- Przedyskutujemy to, jak wrócę z pracy. - Ucięła rozmowę i wyszła. 

     Westchnęłam głośno. Ta kobieta, mimo że była moją mamą i ją kochałam i szanowałam, przeginała we wszystkie możliwe strony i na wszystkie możliwe sposoby. Nie zamierzałam podarować jej tego "cudownego" zachowania w Grudziądzu i ona była tego świadoma. 
       Położyłam się z powrotem na łóżku. Wzięłam do ręki swój telefon. Jak zwykle była masa powiadomień z instagrama i twittera. Z racji tego, że sezon Plus Ligi zaczynał się dopiero trzydziestego października, mogłam mieć nadzieję jeszcze na parę spotkań z Wojtkiem, oczywiście pod niewiedzą mojej mamy, bo chyba piany w ustach by dostała. Moim szczęściem było to, że byłam z nim cały czas w kontakcie, czy to przez Facebooka, czy przez SMS-y. Pisaliśmy ze sobą niemalże codziennie. I chyba nam obojgu zależało, żeby ten kontakt został utrzymany.
W końcu otrzymałam od niego wiadomość 

"Wojtek: To skoro masz labę do końca tygodnia to może wpadnę na kilka dni do Gdańska? :)"

"Ja: Całkiem fajny pomysł, tylko co u mnie powiedzą na to, że nagle ozdrowiałam? :'D"

"Wojtek: Władeczek uzdrowiciel sprawia cuda, wiesz :D" 

"Ja: No dobra coś wymyślę :D"

"Wojtek: No dobra, to ja się zaczynam pakować i wsiadam w samochód. Do zobaczenia!"

O cholera. - Powiedziałam sama do siebie. 

       On jechał do mnie. Specjalnie z drugiego końca Polski jechał do mnie. Obliczyłam sobie, za ile mógłby być u mnie. Z Lubina do Gdańska jechało się około pięć godzin a z możliwościami Włodarczyka liczyłam średnio cztery. Szybko się podniosłam z łóżka i zaczęłam biegać po całym mieszkaniu jak powalona. Szybko ogarnęłam cały dom na wysoki błysk, a potem zabrałam się za siebie.
     Wzięłam prysznic, wysuszyłam włosy i zostawiłam lekko pofalowane, delikatnie się umalowałam, żeby wyglądać jak człowiek. Na końcu przekopałam dosłownie całą swoją szafę, żeby ubrać coś adekwatnego. Na zewnątrz była śliczna pogoda i było przede wszystkim gorąco, więc postawiłam na jeansowe szorty, biały t -shirt z nadrukiem i turkusowe trampki.
         Nawet nie zauważyłam, kiedy mi ten cały czas zleciał, bo w trakcie psikania się swoim ulubionym perfumem, a był to perfum Elizabeth Arden  "Sunflowers", usłyszałam domofon. Szybko podeszłam i odebrałam.

- Słucham?
- To ja.
- Jaki ja? - Spytałam, mimo że dobrze wiedziałam, że to był Włodi.
- Wojciech Włodarczyk, ten który ma przesrane u Twojej mamy.
- Dobra to było dosadne. - Zaśmiałam się i nacisnęłam guzik otwierający drzwi.

     W ciągu dwudziestu sekund sprzątnęłam wszystkie kosmetyki z łazienki i pochowałam gdzie trzeba. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi. W moim żołądku chyba trwała trzecia wojna światowa, tak mocno odczuwałam motylki. Gdy otworzyłam drzwi wejściowe od mieszkania ukazał mi się on. Cholernie wysoki, nieziemsko przystojny, jak zawsze z tym swoim rozbrajającym uśmiechem Wojtek. Na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech.

- Okej to jest pierwszy raz, gdy tak cieszysz się na mój widok. - Zaśmiał się.
- Nie pierwszy. - Zawtórowałam mu.
- Chodź tu ty moja kaleko. - Powiedział i mnie mocno przytulił.

     Miał świetne perfumy. Jak zawsze z resztą. Wtuliłam się w niego. A gdy zaczął nami delikatnie kołysać, poczułam się jeszcze lepiej. W końcu musiałam się od niego odsunąć.

- Nie gadaj, że się stęskniłeś za mną od wtorku?
- Może trochę. W Sumie i tak mam wolne bo do rozpoczęcia sezonu zostały dwa miesiące, a tak tylko w Lubinie siedziałem na tyłku i nic nie robiłem, więc pomyślałem sobie, że wpadnę.
- Bardzo dobrze zrobiłeś. - Wyszczerzyłam ząbki.  - chcesz coś do jedzenia, picia?
- Właściwie nie. Chciałem cię porwać na mały wypadzik po Gdańsku i po Sopocie, może zahaczymy też o Gdynię.
- A nie jesteś zmęczony po takiej drodze? - Spytałam.
- Co ty. Taka droga to nie droga.
- No tak, przecież gadam z podróżnikiem. - Zaśmiałam się.
- Oj Domcia, Domcia. -  Westchnął wyszczerzony jak zawsze.

      Po chwili byliśmy już w drodze. Zerkałam na siatkarza co jakiś czas z uśmiechem. Nie wierzyłam w to, że on od tak wsiadł w samochód i przyjechał.

- Właściwie, gdzie się zatrzymałeś?
- W Golden Tulipie niedaleko Ergo Areny.
- Tam nocują zazwyczaj wszyscy sportowcy. - Stwierdziłam.
- Ta jaka znawczyni. - Parsknął śmiechem.
- Trzeba być trochę obytym w temacie. - Spojrzałam na niego.

    W końcu gdy Wojtek załatwił wszystkie formalności z noclegiem i odniósł bagaż pojechaliśmy sobie na Stare Miasto. Tam  pokierowaliśmy się na Długą. Rozmawialiśmy sobie o wszystkim, śmialiśmy się i żartowaliśmy. Dla zabawy poszliśmy do pewnego ulicznego artysty, żeby zrobił nasze karykatury. Efekt tego był genialny po prostu. Z pięknymi rysunkami poszliśmy sobie pod fontannę Neptuna, pod którą było się bardzo ciężko dostać. Nam się udało. Zrobił nam zdjęcie, które opublikował, podpisując:

"Zwiedzanie Trójmiasta w doborowym towarzystwie😍😃😎 #WłodiOnTour #ZwiedzamPolszę #polishboy #polishgirl"

Potem pokierowaliśmy się na gdańskie koło widokowe. Z racji tego, że to była jedna z największych atrakcji tego miasta, musieliśmy swoje w kolejce odczekać. Oczywiście nie obyło się bez sprzeczki o to, kto za co płaci. 

- Włodi nie ma mowy, płacę za siebie. 
- A proszę Cię! - Prychnął. - Ja cię zaprosiłem, więc ja płacę. 
- Nie ma mowy. - Zaśmiałam się. - Proszę policzyć osobno. - Powiedziałam do kasjerki. 
- Proszę policzyć razem, ja zapłacę. - Zaraz dodał mój towarzysz. 

Spiorunowałam go automatycznie wzrokiem. W Końcu się poddałam. 

- To był ostatni raz jak za mnie płaciłeś. - Mruknęłam, gdy odeszliśmy już z wejściówkami. 
- Kochana, jak jesteś gdzieś ze mną, to nie płacisz nawet złamanego grosza, żeby to było jasne. 
- Jeszcze zobaczymy. - Mruknęłam i spojrzałam na niego z uśmiechem. 
- Dobra, krasnalu wchodzimy. - Uśmiechnął się, po czym pokierowaliśmy się do kabiny. 

     Musiałam przyznać widoki z tego diabelskiego młynu był obłędny, a im wyżej byliśmy, tym piękniejsza robiła się panorama Gdańska. Rozglądałam się na wszystkie możliwe strony i podobnie jak przyjmujący Cuprum, robiłam masę zdjęć.  
     Spojrzałam na niego ukradkiem. Patrzył się na mnie z uśmiechem. 

- Co? - Spytałam. 
- Pierwszy raz Cię taką widzę.
- Jaką? 
- Szczęśliwą? Naprawdę.                   
                                                                                                        - Bo może jestem. - Odpowiedziałam, patrząc na niego. 

   Chłopak odwzajemnił gest od razu. Gdy przejażdżka dobiegła końca, poszliśmy sobie nad Motławę. Poczułam jak niepewnie Wojtka dłoń muska moją. W końcu siatkarz zdecydował się na nieco odważniejszy ruch i splótł mocno nasze dłonie. Spojrzałam na niego z uśmiechem i ułożyłam swoją dłoń, tak żeby pasowała do uścisku. Tak sobie własnie spacerowaliśmy, a najlepsze było to, że nam obojgu to pasowało. W końcu usiedliśmy sobie na murku nieopodal hotelu Hilton na Targu Rybnym i przypatrywaliśmy się rzece. Panowała cisza, ale była ona przyjemna.

- Jest po szesnastej, przydałoby się jakiś obiad zjeść, co nie? - Spytał po chwili.
- Całkiem niezły pomysł, ci powiem. - Przytaknęłam.
- To chodź, zjemy coś, a potem może skoczymy do kina?
- W sumie nic ciekawego nie mają w repertuarze.
- To wtedy uderzamy na Sopot?
- No pewnie. - Odpowiedziałam.

      Po paru sekundach zeszliśmy z murku i poszliśmy do pobliskiej restauracji. Postawiliśmy tego dnia na kuchnie włoska i na pizzę. Po zjedzeniu niezbyt zdrowego i adekwatnego do diety siatkarza posiłku, poszliśmy do samochodu i ruszyliśmy na Sopot.

- A jak tam w Lubinie? już się zaaklimatyzowałeś?
- Takie rzeczy to akurat nie problem dla mnie. - Odpowiedział. - Poszło szybko i bezboleśnie.
- Tyle dobrego.
- Już patrzyłaś na terminarz?
- No coś tam zerkałam. - Zaśmiałam sie. - w grudniu u nas gracie.
- W sumie niedługo.
- No pewnie. Co to jest... trzy miesiące. - Uśmiechnęłam się.

    Chłopak chyba zrozumiał ironie i mi zawtórował. Ponownie splótł mocno nasze dłonie i się uśmiechnął. A mówiłaś, Domcia, że w najbliższej przyszłości nie ma na co liczyć. Taaa. Jasne. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do celu. Wysiedliśmy z auta i poszliśmy sobie w stronę Monciaka, który jak zawsze przyciągał masę turystów. A że pogoda jeszcze dopisywała to już w ogóle przewijały się tam tłumy.

- A kupi pan kwiata dla swojej połówki! Dla takiej pięknej damy to by wypadało! - Zawołał do Wojtka jakiś starszy pan, który sprzedawał kwiatki.
- A wie Pan co... - Posłał mi uśmiech, a potem podszedł do mężczyzny, po czym po chwili wrócił do mnie z fioletową różą. - Proszę bardzo. - Wręczył mi ją.
- Dziękuję -  Zaśmiałam się pod nosem i ją wzięłam.

     To była prawda, była przepiękna. Tym razem ja zrobiłam nam zdjęcie, ale go nigdzie nie opublikowałam. Poszliśmy wgłąb ulicy. Podziwialiśmy, jak dzieciaki robiły ogromne mydlane bańki. W końcu pokierowaliśmy się na Molo, za które musieliśmy i tak zapłacić. To znaczy Wojtek płacił, bo by chyba piany w pysku dostał, gdym za coś bym z własnej kieszeni zapłaciła. Gdy znaleźliśmy obie wolną ławkę, to usiedliśmy sobie. Po krótkim odpoczynku poszliśmy dalej. Dotarliśmy do końca sopockiego Mola. Oparłam się o barierki i spojrzałam na siatkarza.

- Pięknie tu jest. - Stwierdził.
- Sopot od początku był dla nas ulubionym miejscem. - Szepnęłam.
- Faktycznie, jak zabrałem cię na spacer to też do Sopotu. - Uśmiechnął się szeroko.

Obróciłam się i zaczęłam obserwować Bałtyk. Bryza delikatnie rozwiewała mi włosy. W pewnym momencie poczułam, jak ktoś mnie obejmuje od tyłu. Doskonale wiedziałam, że był to Włodarczyk, więc oparłam głowę o jego tors. Wtem poczułam dodatkowo składany pocałunek na moich włosach. Uśmiechnęłam się na ten gest. Obróciłam się do niego. Siatkarz zagarnął włosy za moje lewe ucho i pogłaskał po policzku. Schylił się i zaczął się zbliżać. Gdy dystans między nami zaczął się zmniejszać i już prawie nadchodził punkt kulminacyjny tego wszystkiego, zadzwonił mój telefon. NOSZ KURWA MAĆ! 


_____________________________

Witam Was po długiej nieobecności. Wiem. Zawaliłam. 
Jednak mam nadzieję, ze jeszcze tu jesteście i może ktoś to przeczyta... 
Najmocniej przepraszam. 

4 komentarze:

  1. Ja jestem i strasznie się cieszę, że dodałaś nowy rozdział. Tak słodko się czyta takie rozdziały oby więcej takich. Pozdrawiam i życzę dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny? *.* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejny? *.* <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Swietny rozdział :) niecierpliwie czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń